niedziela, 28 października 2018

Siedlce, Wilno, Łuków, Kraków

Dokładnie dwa tygodnie mija dzisiaj od półmaratonu w Krakowie. Był to mój czwarty,  zaplanowany na jesień półmaraton. Postanowiłem go przebiec chociaż trener był temu przeciwny.  Dzisiaj wiem że miał rację ale na  pewno nie żałuję tej decyzji. Super atmosfera na biegu,  wspaniały wyjazd z żoną no i  fajnie spędzone 3 dni w Krakowie  no bo przecież nie samym bieganiem człowiek żyje. Było zwiedzanie,  piwko na starówce, film w kinie,, Pod Baranami " i wiele innych miłych rzeczy. Ale nie o tym miałem pisać. Dzisiaj chciałbym napisać właśnie o tych czterech półmaratonach.
Pierwszy to już tradycja,  ostatnia niedziela sierpnia i bieg siedleckiego Jacka nie poszedł mi zupełnie i chociaż zadanie doprowadzenia zawodników na czas 1.30 wykonałem, to ciężko było po nim ruszyć dalej. A ruszać trzeba było bo za dwa tygodnie byłem już na półmaratonie w Wilnie.
Wilno też poczułem. 1.20.20 to nie był czas jaki mi się marzył,  mimo to  fajnie spędzony czas ze znajomymi zrekompensował  żal  w 100 procentach. Bo co tam te parę sekund jak to powiedział Łukasz. Czy ktoś tam kiedyś będzie pamiętał że ja byłem w Wilnie 20 czy 40. Byłem i to liczyło się najbardziej.https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/09/pomaraton-wilno.html?m=1
Niespełna tydzień po Wilnie piętnastka nad Bugiem. Treningowo na luzie bo przecież wszystko było szykowne pod  Jatę. Trzecie miejsce w dobrym samopoczuciu dało komfort psychiczny jakiego brakowało mi po Siedlcach i Wilnie.
7 październik,  Jata. Ach gdybym ja tego dnia dostał asfalt pod nogę 😉. Mogło by peknąć 1.42. z Hajnówki. Leciutka noga i wszystko pięknie chociaż pod koniec zabrakło trochę motywacji do walki o czas. Może troszkę ze względu na samotny bieg a może po prostu głowa wiedziała że nie trzeba się wysilać bo za tydzień znowu wielkie wyzwanie. 1.24. Wielkie wyzwanie? Ktoś zapyta? Tak, bo nie każdy biega półmaratony co tydzień  i to ze średnią poniżej 4 minut kilometr a tu nie dość że trzeba było szybko biec to jeszcze trzeba było zadbać o ludzi i ich zmotywować do walki o jak najlepszy czas.
Po kilku błędach popełnionych w Siedlcach postanowiłem być perfekcyjnym pacemakerem w Krakowie. No i chyba się udało chociaż mnóstwo energii kosztował mnie ten półmaraton zostają na pewno miłe wspomnienia.
Nie wiem do końca czy gdybym był samotnym pacemakerem udało by mi się wykonać to zadanie. Trzeba przyznać że  współpraca i zgranie z drugim zającem(dziękuję Artur jeśli to czytasz) przyczyniły się do sukcesu podczas tego półmaratonu. Kiedy on gonił,  ja uspokajałem, kiedy krzyknął Tomek zdbaj o kibiców, kibice byli razem z nami, kiedy miałem kryzys on  wziął wszystko na swoje barki a kiedy ja już pedziłem do mety z grupą zawodników,  on został aby pogonić tyły. To był naprawdę udany bieg a doświadczenia z Krakowa na pewno przydadzą się w przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz