środa, 29 lipca 2020

Karol Kulik 16 dni kajakiem do morza

Nawet nie pamiętam kiedy poznałem Karola. Na pewno było to gdzieś na biegu. Zawsze miły, uśmiechnięty i chętny do pomagania. Imponuje mi swoim poświęceniem czasu dla swoich dzieci Niny i Oliwiera którym stara się pokazać jak najwięcej oraz swoją zawziętością uporem w morsowaniu oraz dystansem do wszystkiego. Kiedy 16 maja wyruszył w wyprawę kajakiem z nad siedleckiego zalewu do polskiego morza, wszyscy znajomi nie mogli uwierzyć. Dla mnie na przykład było to coś nie do wykonania i powiem szczerze od samego początku do końca wyprawy byłem sercem z Karolem. To że zakończył wyprawę tak blisko celu uszanowałem chociaż poczułem niedosyt. Zabrakło naprawdę niewiele ale wierzę że była to mądra decyzja. Oczywiście nie był bym sobą gdybym nie zapytał Karola o kilka spraw związanych z tą wyprawą.


 - Skąd wziął się pomysł na wyprawę?

- Siostra na spotkaniu rodzinnym powiedziała że ma chęć pojechać rowerem nad morze. Podchwyciłem temat i powiedziałem że ja popłynę kajakiem i tak około pół roku temat spływu dojrzewał.

- A dlaczego akurat kajak?

 - Jako dziecko marzyłem popłynąć kajakiem na mazury, ale jednak morze bardziej mnie skusiło.

 - Jak zaplanowałeś wyprawę bo przecież jakiś plan był potrzebny. Noclegi, jedzenie, zabezpieczenie ekwipunku?

-Pierwszy nocleg był planowany u właściciela wypożyczalni kajaków KAJAKI - LIWIEC p. Rowickiego w Wólce Proszewskiej. Druga noc u znajomego w Węgrowie i uzupełnianie zapasów żywności. Dalsza podróż już na spontanie. Noclegi pod trapem, na karimacie lub w hamaku.


 -  Ci co obserwowali Twoją wyprawę wiedzą ze największym twoim wrogiem był wiatr. Jak sobie z tym radziłeś? Fale na Wiśle to nie te na Kostrzyniu 😕😕😉

 - Północny silny wiatr który wiał pod prąd potegował duża falę na rzece. Pierwsze pływanie blisko brzegu ze względów bezpieczeństwa było już na Liwcu w okolicach zamku w Liwie. Zalew Zegrzyński też przywitał mnie duża falą, ale po południu wiatr i fala się uspokoiła. Na Zalewie Włocławskim fala spowodowała przymusowy całodzienny postój na bezegu co było jedynym rozsądnym i bezpiecznym rozwiązaniem. Dlatego w Grudziądzu
podjąłem decyzję o zakończeniu spływu.

 - Coś o chwilach słabości i zwątpienia ile razy były bo domyślam się że były i czy decyzja o przerwaniu była słuszna jeżeli spojrzysz na to z perspektywy dnia dzisiejszego?

-  Tak były chwile zwątpienia i słabości jak płynąc liwcem prawie cały dzień padał deszcz. Odciski, popękana skóra na dłoniach, odparzenia i trzy kleszcze. Ale jak mijałem piękne miejsca, dopływałem do kolejnego ujścia rzeki. Widziałem dzikie zwierzęta i ptaki. Widziałem jak rodzina i znajomi na fb mi kibicują to wszystko mi mijało i nabierałem nowych sił i chęci do dalszego płynięcia. Decyzje o zakończeniu rejsu cały czas uznaje za słuszną. Żebym mógł płynąć dalej musiałbym czekać na brzegu 5 dni. Był delikatny niedosyt ale i tak jestem zwycięzcą.


 - No i na koniec ostatnie pytanie. Czy są plany powrotu na trasę wyprawy?

 - Na tą chwilę trudno powiedzieć czy będzie drugie podejście do zdobycia morza z Siedlec.Pokonałem wszystkie przeszkody na trasie i już została mi prostą drogą wodną do celu. Czas wszystko zweryfikuje.

-Widzę że pozostawiasz kibiców w niepewności. Ja napewno będę trzymał kciuki. Teraz już wiesz czego możesz się spodziewać, co zmienić co poprawić tak aby było jeszcze lepiej.  Życzę Ci tego aby kiedyś wrócił na trasę soływu atwoje marzenie zostało zrealizowane.

piątek, 17 lipca 2020

Przez Piekło do Nieba

Start w maratonie chodził mi po głowie od jakiegoś czasu. Robiona liczba kilometrów napawała optymizmem a  akcenty treningowe były też na coraz lepszym poziomie. Duża w tym zasługa przygotowań do Biegu Rzeźnika który jak już wiecie odbył się na tak zwane zaliczenie a mi pozostało coś tam w nogach co trzeba było jak najszybciej wykorzystać. Maraton w Kodniu miał być nie tyle co docelowym startem wiosennym co spełnieniem marzeń. Bo to właśnie na cross maraton do Kodnia wybierałem się od kilku lat i obiecałem sobie ze w końcu się tam pojawię. Terminy marcowe w których zazwyczaj był rozgrywany niestety do tej pory zazwyczaj po prostu mi nie pasowały. Tym razem termin wiosenny z powodów koronawirusowych został zamieniony na 11 lipca. Termin który mi bardzo podpasował i nie pozostało nic innego jak przyłożyć sie do treningów po ukończonym wspomnianym rzeźniku.
 Niestety covid19 po raz kolejny w tym roku pokazał ze nie ma żartów i z powodu dużej liczby zakażeń w rejonie Kodnia bieg został odwołany. Do Kodnia miałem jechać z Tomkiem Hajdukiem któremu wymarzył się start w maratonie i to on stał się siłą napędową planu B czyli znalezienia czegoś w zastępstwie. Jedną z propozycji był maraton z Nieba do Piekła (cóż za nazwa 😜) organizowany od 15 lat w okolicach zalewu Sielpia i miasteczka Końskie. Cross maraton który również miał się odbyć w pierwszym terminie w połowie maja a z powodu obostrzeń został przeniesiony na inny termin. Kilka ustaleń logistycznych bo wyjazd dwustukilometrowy z rana przed biegiem nie wchodził w grę, tym bardziej że start maratonu przewidziano na 9 rano. Postanowiliśmy jechać w piątek wieczorem, złapać gdzieś jakieś spanie w agroturystyce nieopodal i z rana podjechać na start. Tak też zrobiliśmy. Nocleg w agroturystyce Barycz46 był strzałem w 10. Rano śniadanko z moimi bułkami i dżemem Tomkowej roboty i lecim do tego nieba 😜
Około 8 mieliśmy już odebrane numery startowe i byliśmy prawie gotowi do startu. Organizatorzy przewidzieli że ktoś będzie chciał zostawić sobie jakiś prowiant na trasę i ustawili w tym celu stoliki w okolicach nawrotki po każdym okrążeniu. Tam też ustawiliśmy swoje żele i colę aby uzupełniać zapasy straconej energii. Punktualnie o 9 dyrektor zawodów Wojciech Pasek wraz z prowadzącym imprezę dali sygnał do startu. Pierwsze dwa kilometry to takie rozpoznanie sie, co kto jak i może dlaczego 😝 chociaż niekoniecznie😝 bo byłem tu pierwszy raz i nikogo poza Tomkiem który został gdzieś z tyłu, nie znałem. Na prowadzenie wyskoczył pan w moim wieku a może i trochę starszy 😉oraz dobrze zbudowany zawodnik który ładnie trzymał tempo. Jak sie później okazało był to zwycięzca kilku poprzednich edycji. Po dwóch kilometrach zmienił go chłopak około dwudziestu paru lat. Po pierwszym okrążeniu czyli siedmiu kilometrach tych dwóch wyraźnie wysunęło się na prowadzenie a ja jako trzeci. Robiąc nawrotkę zauważyłem ze mam na plecach jeszcze kilku zawodników a zegarek pokazywał tempo około 4.14 - 4.12. Po trzech okrążeniach prowadząca dwójka oddaliła się na tyle że widziałem ich tylko na nawrotkach. Miałem do nich prawie dwie minuty straty ale nie to było ważne. Zaczęłem czuć ze tempo które sobie narzuciłem było za mocne. Nogi robiły się ciężkie a podbieg z Piekła do Nieba robił się za każdym razem cioraz cięższy. 4 okrążenie udało się jeszcze w miarę przebiec i na zegarku miałem już 27 km bo leśne zakręty i gesty las skutecznie zakłucały sygnał GPS który jak wiadomo w polarze m400 i tak nie jest za rewelacyjny. Deszcz który zaczął padać na 3 okrążeniu był coraz mocniejszy. 5 kółko było już walką. Walką o utrzymanie tempa o utrzymanie się na nogach na mokrych korzeniach i trawie oraz o utrzymanie miejsca. Mijanie osób które tego dnia brały udział w biegu wymagało też sporego skupienia i koncentracji. Kiedy wybiegłem na ostatnie szóste okrążenie minął mnie biegacz. Minął mnie na tyle szybko że po kilometrze straciłem go z oczu, już wtedy wiedziałem że straciłem 3 pozycję. Na pocieszenie została mi jeszcze możliwość złamania 3h w tym maratonie. Było to do zrobienia bo na 3 km przed metą miałem 18 minut na ukończenie. Cieszyło mnie to że to już ostatnia pętla, że to już ostatni raz wspinam się do Nieba. Ostatni kilometr i ciach, skurcz. Najpierw delikatne ciągnienie z tyłu prawego uda, później coraz mocniej. Meta była coraz bliżej a udo sztywniało coraz bardziej mimo to dawałem radę jeszcze biec . Jeszcze raz spojrzałem na zegarek 2.55 i już byłem na asfalcie 300 metrów i Meta. Ostatni zakręt i jest. 2.58.48 z takim czasem zatrzymałem zegarek. Prowadzący zapytał mnie czy boli mnie to 4 miejsce. Odparłem że nie, bo ten czas w takich warunkach rekompensuje wszystko. Byłem cały mokry a Tomkowi którego spotkałem na mecie pozostało jeszcze 2 okrążenia.
 Nie pozostało nic innego jak przebrać się osuszyć i ogrzać jedząc kiełbasę przy ognisku.
 Maraton to wielki sprawdzian. Sprawdzian umiejętności, siły głowy, determinacji. Maraton nie wybacza błędów w przygotowaniu. Maraton nazywają królewskim dystansem bo aby pokonać dystans 42 km trzeba mieć naprawdę mocną głowę tym bardziej jak biega się 6 razy w kółko 😉.
To był naprawdę dobry bieg. I mimo że były chwilę słabości udało się wykorzystać całą robotę z minionego półrocza. Czas na roztrenowanie i bierzemy się do roboty dalej bo jak korona pozwoli w tym roku czeka mnie jeszcze jeden półmaraton i jeden maraton.


Cross Maraton przez Piekło do Nieba
Skóra Tomasz
2:58:37
Open 4
M40 - 2

wtorek, 7 lipca 2020

Czerwiec 2020

  • Mija kolejny miesiąc walki z covidovskimi obostrzeniami. I mimo że troszkę zostały poluzowane to cały czas czujemy skutki pandemi. Nikt tak naprawdę nie wie co dalej. Niektórzy rezykują i próbują coś zorganizować przy zachowaniu specjalnych wytycznych inni nawet nie próbują i odwołują imprezy. I tak stało się z maratonem w Kodniu który miał odbyć się w najbliższą sobotę, którego start wymyśliłem sobie po tuż przed Rzeźnikiem. Ale co tu pisać o lipcu skoro post ma dotyczyć podsumowania czerwca.
 391 km udało się przebiec w mijającym miesiącu i trzeba przyznać ze w głównej mierze zasługa w tym właśnie rzeźnickich 80 km no i trzydziestki którą pobiegłem dwa tygodnie po rzeźniku.

 Czerwiec rozpoczął się wirtualnym biegiem dla Marysi Tchórzewskiej.
https://facebook.com/events/s/wirtualny-bieg-charytatywny-dl/381263712791412/?ti=cl
 Tuż przed wyjazdem w Bieszczady udało się ogarnąć mój #Hot16challenge2
https://youtu.be/jEakX1z9XXw
aby 10 czerwca być już w Cisnej.
 O biegu Rzeźnika możecie poczytać tutaj
http://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2020/06/rzeznik-2020.html?m=1
26 czerwca zakończyłem akcję zbierania nakrętek dla Kacperka Boruty:
https://facebook.com/events/s/nakretki-dla-kacpiego-vol2/780169442511254/?ti=cl

a 30 akcję zbierania makulatury dla Oliwierka. Od 1 lipca makulaturę będę oddawał na konto stowarzyszenia MGIEŁKA i każdy kto chce może mnie w tym wesprzeć zawożąc makulaturę na skup w Siedlcach na ulicy Targowej.
Przed nami 2 miesiące wakacji. Chciałbym napisać ze w planach mam pobiegnięcie maratonu ale jak wspomniałem na początku wpisu został on odwołany z powodu dużej ilości zachorowań na Covid19 w okolicach Kodnia. To juz 3 bieg w tym roku w którym miałem wystartować i nie wyszło. Mam nadzieję że robota którą zrobiłem na treningach nie pójdzie na marne i uda się coś pobiec a później spokojnie odpocząć jak na wakacje przystało. 😊