wtorek, 26 marca 2019

Chorąży

Chorążego Mirosza poznałem w styczniu 1996 roku, kiedy to zostałem skierowany do odbycia dalszej części służby wojskowej w jednostce wojskowej 2523 w Siedlcach. Szczupły wysportowany i zawsze w dobrym humorze. Przez rok czasu który spędziłem w Siedleckiej jednostce nie słyszałem aby ktoś źle wypowiedział się na jego temat.
Nasze  drogi ponownie zeszły się po 15 latach. II Bieg miedzyrzeckich jeziorek. Ja wtedy początkujący amator on zaprawiony w bojach biegacz. Z zaciekawieniem słuchałem jego opowieści o półmaratonie w Sobótce. Samo przebiegniecie półmaratonu było dla mnie wtedy kosmosem. Później jeszcze spotkaliśmy się na III biegu siedleckiego Jacka. Ja cały czas w okolicach 45 minut na dyche a on na luzie łamał 40 minut. I znowu nasz kontakt się urwał. Jak się później okazało podjął najcięższą walkę swojego życia. Walkę z nowotworem.
Zapraszam was do bardzo ciekawej lektury, która prawdopodobnie da wam dużo do myślenia. Co byście zrobili będąc na miejscu Roberta? Czy podjęli byście taką walkę jak on? Jak na razie to jedyne i niepowtarzalne świadectwo na moim blogu. O chorobie o walce oraz o olbrzymiej motywacji do tego aby wrócić 😍
Są takie momenty, że czujesz, że złapałaś wiatr w żagle. To nad czym się pracowało tak długo, zaczyna przynosić efekty. Wszystko zaczyna się układać coraz lepiej, kiedy nagle wali się Twój cały świat.
     W moim przypadku przełom roku 2012/2013 był bardzo udany. Zakup mieszkania, powrót do pracy w Siedlcach po rocznym pobycie w Zamościu, pokonanie pierwszego maratonu, dobrze przepracowany okres zimowy i obiecujące czasy na treningach. Po za tym szczęśliwa rodzina. Czego chcieć więcej? Początek 2013 roku to planowanie startów i przygotowań do nich. Główny cel pierwszy półmaraton Siedleckiego Jacka. Po intensywnych zimowych treningach z zapałem przystąpiłem do nowego sezonu biegowego. Dużo fajnych biegów: półmaraton w Wiązownej, półmaraton w Sobótce, Orlen Warsaw Maraton, wyniki lepsze niż rok wcześniej. Kolejne zawody i niestety pech, naderwany mięsień brzuchaty łydki. Mazowiecka Piętnastka już niestety jako kibic, następnie leczenie i duża mobilizacja na wylecznie kontuzji, bo koniec sierpnia przecież pierwsza edycja siedleckiego półmaratonu. Powrót do przygotowań do biegu postanowiłem zrobić dopiero od 1 sierpnia. Plan?  Na dobry wynik nie miałem co już liczyć, ale chciałem chociaż dobrze wypaść na biegu. Niestety po pierwszym tygodniu zaczęło się dziać coś niepokojącego. W czasie biegu dziwnie mi się oddychało, jakbym nie oddychał pełnymi płucami. Szybko się męczyłem. Tłumaczyłem to sobie wtedy zbyt intensywnym powrotem to treningów. Później pojawiły się powiększone węzły chłonne. Jestem osobą która szerokim łukiem mijała do tej pory lekarzy i z drobnymi dolegliwościami ich nie odwiedzałem, jednak wtedy jakby ktoś wziął mnie za rękę i zaprowadził do przychodni. A tu „pech”(tak mi się wtedy wydawało), moja lekarz rodzinna na urlopie. W rejestracji skierowano mnie do lekarza który tego dnia przyjmował w zastępstwie. Kolejka, oczekiwanie, wejście do gabinetu, wywiad lekarski i ….. podejrzenie jakiegoś chłoniaka. Jak się okazało lekarzem który mnie wtedy przyjął był onkolog. Pierwsze badania, prześwietlenia i niestety nie wyglądało to dobrze. Podwyższone OB, zalane płynem płuca i zlecenia na kolejne badania. Pierwsza reakcja? Zaprzeczenie pojawiającym się objawom i podejrzeniom (to nic groźnego, na pewno zaraz to przejdzie). Dużo tu zawdzięczam lekarzowi który mnie wtedy przyjął w przychodni. To ON wtedy uspokajał mnie, starał abym się nie denerwował, tłumaczył, że te objawy nie muszą oznaczać nowotworu, pokierował mnie gdzie i jak mam wykonać kolejne badania.
       Niestety później było już tylko gorzej. Coraz większe osłabienie, duszności, kłopoty ze snem. Po kolejnych badaniach i potwierdzeniu, że są to zmiany nowotworowe zostałem przyjęty na oddział onkologiczny w Siedlcach, a następnie skierowany na dalsze badania i leczenie do Centrum Onkologii w Warszawie. To tam w zasadzie dostałem pierwszy porządny strzał. Przyszła lekarz i powiedziała „Ma pan białaczkę. Jest to gorzej rokująca jej odmiana. Statystyki nie są po Pana stronie.” Moment, w którym człowiek dowiaduje się o chorobie nowotworowej to jedno z najbardziej traumatycznych przeżyć, jakie można doznać w życiu. Pod znakiem zapytania stają wszystkie życiowe plany. Nastąpił szok, niedowierzanie, strach i pytania: skąd, dlaczego i co będzie dalej?  Pojawił się strach przed nieznanym leczeniem, któremu zostanę  poddany. W początkowym okresie człowiek bazuje głównie na tym, co słyszał wcześniej na temat przebiegu tragicznych historii o chorobach nowotworowych, a słowa białaczka, chemioterapia, przeszczep napawają lękiem i kojarzą się przede wszystkim z utratą włosów, męczącym leczeniem i śmiercią. Dotarło wtedy też do mnie, że to nie jest już jakaś zwykła infekcja, która po 2 tygodniach zniknie ale bardzo poważna choroba, która może pozbawić mnie życia. Po czasie przytłumienia i oswojeniu się ze swoim stanem zdrowia oraz rozmowach z moją lekarz prowadzącą, nadszedł czas na działanie. W głowie szumiały słowa: białaczka i statystyki nie są po Pana stronie, ale przypomniałem sobie wtedy jeszcze jedne słowa mojej lekarz, że: „ statystyki są po to żeby je łamać”. I tej opcji postanowiłem się trzymać. Postanowiłem dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, ustalić jakiś plan działania. Bo jak to mawiał wielki chiński strateg
Sun Tzu – „Jeśli znasz siebie i swego wroga, przetrwasz pomyślnie sto bitew”. Zacząłem szperać w internecie i szukać informacji o chorobie, a także jakiś opisów przeżyć ludzi którzy chorowali na nowotwory. Jednak ilu było chorych tyle było opinii. W czasie tych poszukiwań wpadła mi w ręce książka, która bardzo mnie zaciekawiła. Była to „Spowiedź heretyka” Adama Darskiego „Nergala”, lidera grupy Behemoth. Jak się okazało 3 lata wcześniej zachorował na tą samą odmianę białaczki co ja. Przebieg tej choroby opisał w jednym z rozdziałów tej książki. Powiem szczerze, że chłop ma swój świat i specyficzny sposób na życie, który nie wszystkim może odpowiadać, ale bardzo spodobało mi się jego podejście do choroby. W swojej książce opisał  jak przechodził tę chorobę, jakie efekty uboczne mogą się pojawić i jak on sobie z nimi radził. Pojawiła się wtedy iskra nadziei, że można z tego wyjść. Z tego co opisał starałem się wychwytywać te rzeczy które mi pasowały i odpowiadały. Książkę tą, a w zasadzie jej fragment opisujący chorobę, przeczytałem powtórnie po trzech latach od zakończenia leczenia. Okazało się, że ¾ opisanych przez Nergala przeżyć przeszedłem identycznie. Postanowiłem tak jak on, że jeżeli choroba zaatakowała mnie tak nagle i zdradziecko, to ja muszę odpłacić jej tym samym. Do opracowania planu działania zainspirowali mnie także moi towarzysze z wojskowych biegów, którzy odwiedzili mnie w pierwszych dniach pobytu w szpitalu. Pomyślałem, że skoro biegam, to czemu walki z nowotworem nie potraktować jak np. walki na trasie maratonu. Stwierdziłem, że jeżeli nie mogłem uczestniczyć w siedleckim półmaratonie postanowiłem rozpocząć inny bieg. Nazwałem go „Maratonem Życia”. Wszystkie dotychczasowe działania: wizyty u lekarzy, badania, zabiegi, potraktowałem jak pokonywanie pierwszych około 30 kilometrów. Następnie jak to nieraz bywa na maratonach nastąpiła ta słynna „ściana”.  Każdy kto biega maratony wie co to znaczy. Trzeba wtedy przełamać własne słabości, pokonać ten kryzys i rozpocząć walkę o dotarcie do mety. W moim przypadku tą „ścianą” była diagnoza BIAŁACZKA. Po przełamaniu kryzysu, rozpoczęła się walka z kolejnym etapem „biegu”. Niby to już tylko ¼ dystansu, ale niestety najcięższa. Były to kolejne dawki chemii po których człowiek czuł się jak na kacu gigancie(ból głowy, brak apetytu, osłabienie, nudności), ciało pokłute igłami, infekcje żył, czasami pojawiały się problemy z jamą ustną i przewodem pokarmowym, kiedy to jedzenie posiłków było straszną męczarnią. Straciłem także wszystkie włosy. Co pewien czas musiałem mieć robione punkcje(pobranie z kręgosłupa płynu mózgowo-rdzeniowego) oraz trepanobiopsje (pobranie fragmentu kości i szpiku kostnego). Traumatycznymi przeżyciami była śmierć osób z którymi leżało się na sali. Ciężko dochodziło się do siebie gdy z kimś jeszcze rano rozmawiałeś, a wieczorem już go nie było. Jedynym czasem wytchnienia były „przepustki” do domu, aby odbudować odporność organizmu i nabrać sił do dalszego leczenia.  I tak trwało to rok czasu. Dużo w tym okresie pomagała mi żona, cała moja rodzina i koledzy z pracy. To oni czuwali nad tym abym cały czas czuł się komfortowo i aby niczego mi nie brakowało. Nowotwór był sam, ja za sobą miałem całą armię ludzi. Dzięki temu czułem się silniejszy wiedząc, że ktoś troszczy się o mnie i o to aby wszystkie sprawy były załatwiane na czas, abym mógł skupić się tylko nad walką z chorobą. Okres mojej choroby był też czasem wielu sukcesów polskich sportowców m.in. Kamila Stocha, który rozpoczynał wtedy swoją wielką karierę, Justyny Kowalczyk która ze złamanym palcem zdobywała złoty olimpijski medal, czy chociażby polscy siatkarze, którzy po raz pierwszy zdobyli mistrzostwo świata. Nakręcało i motywowało mnie to do walki oraz umocniło w przekonaniu, że skoro oni mogą dokonywać takich rzeczy to czemu ja nie mogę wygrać z chorobą? Starałem odrzucać od siebie złe informacje, a szukać takich dzięki którym miałbym dobry humor, bo jak śpiewa Sylwia Grzeszczak „cieszmy się z małych rzeczy bo wzór na szczęście w nich zapisany jest”. Obserwując także przez okna biegaczy mówiłem sobie, że jeszcze też tak będę biegał. Wiele osób w szpitalu mówiło mi,
że to koniec mojej przygody z bieganiem, że teraz tylko relaks w fotelu, co najwyżej spacerek jednak takie teksty jeszcze bardziej motywowały mnie do walki i udowodnienia im wszystkim, że jeszcze będę biegał.
      No i dopiełem swego. W wakacje 2014 roku wyczytałem w internecie, że na początku września w Warszawie organizowany jest charytatywny bieg Stowarzyszenia Pomocy Chorym na Mięsaki „SARCOMA” pod nazwą Onkobieg. Trasa tego biegu prowadziła wokół Centrum Onkologii, więc jak tu nie skorzystać z takiej okazji. I tak rok od rozpoczęcia leczenia,  dosłownie zszedłem ze szpitalnego łóżka i wystartowałem w swoim pierwszym po zdiagnozowaniu choroby biegu(oczywiście po konsultacji ze swoją lekarz i uzyskaniu od niej pozwolenia). Nie było to może tempo w jakim kiedyś biegałem, ani dystans porównywalny do maratonu (przetruchtałem ok 6 km) ale biegnąc czułem się szczęśliwy:
że żyję, że tu jestem z całą swoją rodziną, że biegnę, że znowu mogę poczuć tę atmosferę panującą na zawodach. Powtórnie postanowiłem pobiec miesiąc po zakończeniu chemioterapii, kiedy to dzięki Pawłowi z Adamowa mogłem wziąć udział i ukończyć Adamowską Dziesiątkę. Pozwoliło mi to na podbudowanie psychiki przed kolejnym etapem leczenia jakim miała być radioterapia i przeszczep szpiku. Z medycznego punktu nie miałem już komórek nowotworowych, jednak ze względu na mój rodzaj białaczki postanowiłem zrobić coś jeszcze aby lepiej zabezpieczyć się przed nawrotem choroby, bo jak mawiał marszałek Józef Piłsudski „Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska”. I tak trafiłem do Centrum Onkologii w Gliwicach, gdzie przeszedłem naświetlania i przeszczep szpiku.
       Od zakończenia leczenia minęły już 4 lata. Obecnie pozostaję pod kontrolą lekarzy z Warszawy i z Gliwic. Wróciłem do pracy i do biegania. Nie jest może takie bieganie jak przed chorobą, ale jest radość z powrotu do zdrowia. Czy dotarłem do mety swojego Maratonu Życia? I tak i nie. Zwykły bieg kończy się wraz z przekroczeniem linii mety, ale do końca trzeba zachować czujność aby nie zatrzymać się przed samym końcem. W moim przypadku niby zakończyłem leczenie, ale cały czas gdzieś w głowie siedzi myśl o chorobie. Trafnie sformułował to Zbigniew Wojtasiński w swojej książce „Życie z rakiem” – „Mimo najlepszego leczenia zdarza się, że zostanie jedna zabłąkana komórka, która dostanie się do krwi i zaczyna krążyć w organizmie, wyczekując na moment słabości, na spadek odporności, wtedy atakuje. Rak jest jak Jadowite węże w koszyku, które leżą spokojnie pod przykryciem nie wzbudzając żadnych podejrzeń, ale niespodziewanie mogą wypełznąć i nagle ukąsić śmiertelnym jadem”.
       To co tutaj napisałem może być jedynie drogowskazem, jednym z wielu sposobów jak sobie poradzić z chorobą. Nie ma złotej recepty, gdyż każdy ma inny system reagowania, inny organizm, inną psychikę. Ja tak to odczuwałem i obrałem taką taktykę, ale inni mogą to przejść zupełnie inaczej. Najważniejszą rzeczą w całej tej walce jest głowa. Musisz najpierw wygrać w umyśle zanim zaczniesz walczyć z chorobą. Bardzo trafnie odniósł się do tego nieżyjący już reżyser Krzysztof Krauze w swoim Antyrakowym Dekalogu (bardzo ciekawa publikacja). Napisał w nim, że: „największym wrogiem nie jest rak, ale rozpacz, strach i niepewność. Od tego jak myślisz zależy 75 proc. terapii, a pozostałe 25 proc. to chemia, radioterapia, operacje i inne zabiegi”. Będąc w szpitalu słyszałem pewną lekarską anegdotę, którą przytoczył  również w/w reżyser, że „Jeżeli pacjent uprze się żeby żyć, medycyna jest bezradna”. Ktoś może powiedzieć, że przecież wiele osób walczy, ale nie wszystkim się to udaje. Być może nie wszyscy jeszcze potrafimy zagłębić się w te rejony umysłu, a może ktoś steruje naszym życiem. Nie raz wspominając okres choroby nurtuje mnie jedna rzecz.
Czy niektóre z  tych sytuacji były szczęściem, zbiegiem okoliczności czy ktoś maczał w tym wszystkim palce? Jak dla mnie coś sporo było w tym wszystkim dziwnych i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Począwszy od tego, że dopiero przed samą chorobą udało mi się pokonać maraton, który być może przygotował mnie do walki? Moja lekarz rodzinna była na urlopie, a lekarz który mnie przyjął był onkologiem. Zamiast na oddział hematologii trafiłem przez przypadek na oddział nowotworów układu chłonnego, gdzie trafiłem na wspaniałą lekarz, którą można określić słowami Mikołaja Gogola, że: „W rękach dobrego lekarza i woda staje się lekarstwem”. Ponadto jak wcześniej pisałem był to okres sukcesów wielu sportowców. Może i w życiu codziennym ktoś kieruje naszym życiem dając nam wiele wskazówek, jednak nie zawsze potrafimy je odczytać w odpowiedni sposób i wybrać właściwą drogę.
Jak widzicie motywacji potrzebuje każdy z nas. Dużą rolę w tym wszystkim odgrywa nasz charakter. Być twardzielem, nie poddać się na samym starcie to olbrzymie wyzwanie. Dla mnie Robert jest prawdziwym bohaterem. A jeżeli macie ochotę uścisnąć mu rękę i powiedzieć że jest super gość, nie krępujcie się,  to naprawdę bardzo otwarty człowiek. Pozdrawiam panie chorąży i dziękuję za niesamowity przekaz 😉

czwartek, 7 marca 2019

Kobietą być

Kobiety, kobiety, kobiety. Biegajace, chodzące z kijami, uprawniające zumbę, jogę i jeżdzace rowerem. Każda z nich inna, każda jedyna w swoim rodzaju. Każdy mężczyzna który choć troszkę docenia swoją kobietę wie jak dużo czasu potrzeba na tak zwane ogarnięcie obowiązków domowych.  Dzieci, ich lekcje, obiad, kolacja, pranie, sprzątanie. Jeżeli do tego dojdzie jeszcze praca zawodowa, to aż ciężko wyobrazić sobie znalezienie czasu na coś co osoby będące ze sportem za pan brat nazywają treningiem. Jak w natłoku codziennych obowiązków znaleźć czas i motywację do tego aby wyjść na trening? Dlaczego biegają? I co daje im aktywność fizyczna? Z tymi pytaniami zwróciłem się do kilku żyjących aktywnie kobiet. Zapraszam do poczytania.


Anię poznałem na treningu slow jogging.Skromna i cicha podążała swoim tempem gdzieś z tyłu za wszystkimi.Nie kryje się z tym że ma słabość do słodyczy

Dlaczego biegam? Bo lubię :)
Po urodzeniu drugiego dziecka, musiałam wziąć się za siebie. Zaczęłam ćwiczyć na Klonowej. Instruktorzy zalecali bieżnię. Nienawidziłam biegać i to zastrzegałam. Oni radzili chodzenie. "Nie musisz biegać, po prostu chódź". Założyli pulsometr i kazali chodzić. Ale ile można chodzić? Podnosiłam poprzeczkę. Zaczęłam truchtać i przeszłam do interwałów. One dawały największą satysfakcję i efekty.
Nie pamiętam kiedy pierwszy raz wyszłam na zewnątrz pobiegać. Pamiętam, że się strasznie umordowałam. Ale na bieżnię już nie wróciłam. Potem przyszedł pierwszy start w Biegu Jacka w 2014 r. Pojechałam sama. Rodzina dojechała i czekali, i czekali. I dobiegłam. I co? "Strasznie długo czekaliśmy, dzieci nie mogły się doczekać. Gdzie ta mama?"
Ale ja biegałam. Wstawałam raniutko, zanim mąż wyszedł do pracy, bo dzieci w domu i biegałam. Zaangażowałam nawet psa, który z radością mi towarzyszył. Mąż podśmiewał się z nowych ubrań do biegania. A ja biegałam na długość piosenek i możliwości oddechowe. Bez specjalnych aplikacji, ze zwykłym elektronicznym zegarkiem, żeby wrócić na czas. Odległości sprawdzałam na mapach w internecie. Buty zabierałam nawet na wyjazdy wakacyjne i próbowałam truchtać o poranku po piasku na plażach.  Po jakimś czasie i mąż spróbował. Jego pierwszy start w Biegu Jacka. Poszło mu całkiem nieźle. Zaczęły się zakupy – pojawił się zegarek, endomondo. Dystans się wydłużał. Pamiętam pierwsze 10 km. Biegłam pięć w jedną i pięć w drugą stronę w lekkim upale. Ale już wiedziałam, że dam radę w Białej Podlaskiej. Rok później przebiegłam tam 15 km. I byłby to wielki sukces, gdyby nie: "Za wolnej muzyki słuchasz", "Co tak wolno? Wszyscy już pobiegli". A ja uparcie tłumaczyłam, że biegam bo lubię, a lubię wolno. Kilka razy próbowałam tempa 6.0 ale jakoś się nie udawało utrzymać. Łapałam większe zmęczenie, zadyszkę i zwalniałam. Za to przebiegłam (oczywiście z przerwami) półmaraton na Biegu Jacka w 2017 roku, potem nieco słabiej w 2018. I obiecałam sobie, że kończę z bieganiem. Kolana bolą, postępów brak. Ale miałabym odpuścić te wyjazdy na biegi? Te spotkania z coraz bardziej znajomymi innymi biegaczami? Te emocje, których nienawidzę ale kończą się zawsze taką dumą z każdego zakończonego startu? Nie ważne, że założenia sprzed biegu zweryfikowane ale endorfiny działają.
I zaczepił mnie na fb jeden z biegaczy. Zaczęłam go obserwować. Wyniki miał imponujące. Okazało się, że prowadzi i doradza innym. Napisałam do niego. Nie miał wygórowanych warunków finansowych. Spytał jaki cel. Poprawić szybkość. Chciałabym biegać tempem 6.0 z taką przyjemnością, jak 7.0. I próbujemy. Nie jest łatwo. Każdy szybszy trening przeżywam od rana. Przedłużam wyjście najbardziej jak się da. Ale wychodzę i robię, co jest w planie. No może czasami się zatrzymam i zagadam do siebie "po ch.... mi to?" 

Agnieszkę również poznałem na treningu slow.Jej historia czekała na opublikowanie od maja.Jestem ciekaw co dzisiaj by dodała do tego co napisała prawie rok temu :)
Mam na imię Agnieszka
Chciałabym opisać swoja metamorfozę.
Zacznę od tego ze zawsze lubiłam aktywnie spędzać czas ale to w ramach relaksu, zabicia czasu ,przyjemności. Nigdy nie myślałam o bieganiu.
 Moja przygoda z bieganiem zaczęła się w styczniu tego roku . Dziś mija 4 miesiące jak zaczęłam i dalej nie uważam się za biegacza. Truchtam tzw świńskim  jak żółw . Początkowo chodziło tylko o schudnięcie . 
Biegać zaczęłam oczywiście nie bez powodu. Przytyłam 10kg. Tyłam i nie mogłam nic z tym zrobić bo siła jedzenia była większa. Jak wszyscy dobrze wiedza przy odchudzaniu to dieta, pić dużo wody i ruch. Ale w praktyce to takie proste nie jest. Mnie osobiście zgubiło wieczorne jedzenie, słodycze uwielbiam i się śmieję że ich już nie jem tylko wpier... Prób odchudzania było multum, ale szybko zawsze się wypalałam , efekt yoyo i na tym się kończyło.   A i wsparcia ze strony mojego partnera który biega i sam się zdrowo odżywia zero , cyt: "jesteś najpiękniejsza, do póki Cię mogę objąć jest ok" hihihi . I tak w dniu moich urodzin tj 20 stycznia moje kochane koleżanki tak mi nagadały, oczywiście nie złośliwie, ze powiedziałam sobie o nie dość. Następnego dnia nad siedlecki zalew i przebiegłam swoje pierwsze 3km i to na zasadzie zawziętości.  Myślałam że zejdę z tego śwata. Na drugi dzień jak sobie pomyślałam o bieganiu robiło mi się niedobrze.  Ale nie odpuściłam. Najgorsze to było wyjście z domu a później to już z górki, no i oczywiście zakwasy, straszne zakwasy. Wytrwałam. 
Poza tym chodzę na zumbę dwa razy w tygodniu. To mój złoty środek (uwielbiam ruch i muzykę). Do tego zaraziłam się biegami typu RUNMAGEDDON, mam za sobą już kilka startów. Polecam , zabawa nieziemska. 
I tak polubiłam bieganie, motywacją oczywiście początkowo był spadek wagi z tygodnia na tydzień. A dziś jak nie biegam czegoś mi brak i mam wyrzuty sumienia jak ominę swój trening.
Pozdrawiam

 Kolejna z  kobiet które nie mają obiekcji w temacie bieganie czy lenistwo to Basia. Szybka i zaangażowana w bieganie jak mało kto, mama czterech pięknych córek.Dlaczego Biega?
Bieganie jest dla mnie jak tlen. Daje mi siłę do życia, cierpliwość dla rodziny, wewnętrzny spokój ducha, lepsze zdrowie no i całkiem niezłą kondycję i sylwetkę ;-). Biegające kobiety są szczęśliwsze, dowartościowane, odstresowane i ja jestem chyba tego dobrym przykładem ;-) Jako prawdziwa "matka Polka", która ma całkiem niezłe "stadko" bo aż cztery córki i bardzo duuuużo obowiązków domowych nie rezygnuje z treningów. Nie robię sobie żadnych wymówek choćby z powodu nieporządku w domu...a dlaczego??... bo nic nie jest ważniejsze jak moje dobre samopoczucie ! I jeszcze jeden bardzo ważny aspekt - dzięki bieganiu poznałam wiele wspaniałych, wartościowych ludzi, podobnie zakręconych jak ja ;-)

Klubowa koleżanka Basi i kobieta o złotym sercu. Katarzyna. Wielbicielka dłłłłuuugggiiich biegów. To razem z nią zorganizowaliśmy bieg Mikołajowy dla Gabrysi. 
Bieganie, truchtanie, człapanie, slow…. jakby nie nazwać to jest wspaniałe przeżycie.  W moim przypadku jest to zawsze wolno, ale mogę… długo :) 
Bieganie: 
to chwila TYLKO dla siebie
to najlepszy sposób na rozładowanie emocji, codziennych trosk, na przemyślenia i relaks. 
to najlepszy psycholog i psychoterapeuta
to stan kiedy poznajesz swoje fizyczne możliwości. To moment kiedy uczysz się słuchać co mówi twój organizm tzn. w czym jesteś najlepsza, co trzeba dopracować a co szwankuje tak, że nie ma szans żeby było lepiej 
to chwila na poznanie niezwykłych ludzi i ciekawych miejsc na tym świecie
to moment, po którym możesz sobie pozwolić na jedzeniowe grzeszki
Gdy podejmiesz wyzwanie = marzenie biegowe na zawodach i je spełnisz, to dostajesz taaakiej energii, kopa, motyli w brzuchu, siły psychicznej, endorfin i euforii, że nikt nie jest w stanie popsuć ci dobrego nastroju. Twoje pozytywne nastawienie do życia zaczyna udzielać się wszystkim wokół.
A poza tym mając prawie 50 lat nie umierasz biegnąc 30 m. do autobusu, a Twojej figury może pozazdrościć ci niejedna koleżanka czy nastolatka :) HEJ –z góralskim i biegowym pozdrowieniem dla wszystkich babeczek i nie tylko. Kaśka.

Dorotę poznałem na biegu Trapera w Kisielewie. Tam również miałem przyjemność poznać jej męża. Kiedy poprosiłem ją o napisanie paru słów o swoim bieganiu, odpowiedziała bardzo chętnie. Jak dowiedziałem się z jej tekstu, Biega dłużej odemnie 😮

...moje dorosłe bieganie zaczęło się na początku tego stulecia. Zabieraliśmy wtedy z mężem nasze dzieci -w liczbie troje- na stadion przy ulicy Prusa w Siedlcach, wyznaczaliśmy sobie jakiś przedział czasowy i biegaliśmy, każdy w swoim tempie. Kiedy nie biegałam rodzinnie, biegałam z nieodłączną towarzyszką moich biegowych tras: Anią Kaczorowską. To z nią wyruszyłam na pierwsze biegi uliczne: Biegnij Warszawo, no i oczywiście corocznie, od 2010 r Bieg Jacka. Pierwszy półmaraton w Warszawie i nasze pierwsze 42 km na 42 urodziny - też w Warszawie.W ubiegłym roku przebiegłam moje pierwsze ultra - 70 km na Mazurach. Tu też nie biegłam sama, towarzyszyła mi Ania Maliszkiewicz - sprawczyni tego przedsięwzięcia, Bieganie jest jak narkotyk? wciąż chce się więcej? Teraz marzę o Biegu Rzeźnika i o pierwszej przebiegniętej setce :). Mam w sobie dużo zapału biegowego, ale dzięki ludziom, z którymi biegam, których poznaję dzięki bieganiu, z którymi umawiam się na wspólne treningi np. Slow Jogging Siedlce z pewnością chętniej i radośniej zakładam biegowe buty. "Biegi się kończą, bieganie nigdy":)  Pozdrawiam serdecznie 😘 .


Na koniec mistrzyni Polski w biegu na 3000 metrów. Paulinę poznałem wracając z warszawskiej, orlenowskiej dyszki. Jechała do rodziny do Siedlec i prawie całą drogę sprawdzała razem z towarzyszem mojej wycieczki Łukaszem, jak tam czołówka biegnie maraton. Na codzień pracuje, uczy się i trenuje w Lublinie. Oto co napisała specjalnie dla nas:
  Zaczęłam trenować bieganie  jako 13-latka, zawsze byłam dzieckiem bardzo aktywnym. Na początku bieganie, było zabawą. Oczywiście gdzieś tam marzyły mi się medale, ale wydawały się odległe 😃 byłam trenowana przez Trenera Michała Markowskiego bardzo indywidualnie, dzięki temu na pierwsze sukcesy nie trzeba było czekać długo. Już w 2012 roku zdobyłam swój pierwszy medal na mistrzostwach Polski. Pierwszy medal zdobyłam na dystansie 2000m w Spale był koloru srebrnego przegrałam z wybitną Sofią Ennaoui . Pol roku później wygrałam  pierwszy raz Mistrzostwa Polski na 3000m. Jednoczesnie dostalam do do kadry Polski. Rok później  udało mi się zakwalifikować na Mistrzostwa Świata  w biegach przełajowych, dotychczasowe największe moje osiągnięcie. Do 2016 roku Zdobywałam regularnie medale z Mistrzostw Polski różnych barw. Co mnie motywowało, na pewno każdy rekord życiowy, moją siłą jest  wsparcie w mojej  rodziny  i chłopaka. Jednak  największą  motywacją dla  mnie jest,  reprezentowanie Polski na arenie międzynarodowej z Orzełkiem na piersi. Cudownie uczucie. Cel na 2019 wrócić do starej dyspozycji 😄 a w troszeczkę bardziej odległej przyszłości przebiec maraton

Moja żona często mnie pyta - ciekawe jak ja bym tyle biegała co ty? czy byłbyś zadowolony? Pewnie raczej nie myślę sobie. Szanuję moją żonę za to że ma cierpliwość do tego wszystkiego co robię. Staram się poświęcać jej dużo czasu ale różnie to bywa. To ona nie raz wygania mnie z domu na trening a nie raz po prostu mówi posiedź dzisiaj ze mną, gdzie będziesz biegał znowu 😉 Często towarzyszy mi na treningach rowerkiem aby chociaż troszkę czasu spędzić ze mną.

https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2017/08/wsparcie-zony.html?m=1


 8 marca obchodzimy Dzień Kobiet. Nie zapomnijcie o tym panowie. Pamiętajcie też o waszych kobietach na codzień. Czasami zwykła kanapka na śniadanie lub wspólna kawa tuż po dadzą więcej radości niż wymuszony pęk kwiatów, chociaż o nich też nie można zapomnieć.
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet drogie panie 😍 Dużo zdrówka  czsu dla siebie i radości na codzień 💞

niedziela, 3 marca 2019

Luty 2019

Mija luty a u mnie mimo tego że cały czas treningi wychodzą dobrze,  to w głowie coraz częściej pojawiają się myśli typu po co mi to wszystko. Coraz mniej chęci do trenowania i ta ciągła myśl że może już osiagnęłem w bieganiu, wszystko co było mi dane. Póki co, głowa sobie z tym radzi. Drugi miesiąc tego roku kończę z przebiegnietymi 229 km. Zaliczyłem również dwa pierwsze poważne starty.
16 lutego wystartowałem w 5 Biegu Trapera w Kisielewie zajmując trzecie miejsce open z czasem 35.10. W Kisielewie wystartowałem po raz trzeci ale po raz pierwszy w tak trudnych warunkach. Błoto, woda, koleiny a chwilami jeszcze lód na leśnych ścieżkach  tego biegu, sprawiły że każdy kto wystartował tego dnia w biegu Trapera mógł poczuć się właśnie jak prawdziwy traper 😉. Po biegu odbyła się licytacja charytatywna dla Natalii którą miałem przyjemność poprowadzić.
Drugi start to piątka  podczas imprezy
  ,, Półmaraton Wiązowski'' . Mocno nastawiałem się na 17.30 niestety nawrotka w połowie trasy i dosyć mocny wiatr, wybiły mnie z rytmu na tyle że tego dnia musiało mi wystarczyć 17.43.

Oprócz biegania oczywiście akcja 10 ton dla Amelki oraz  pomoc przy akcji ,, Wyślij pączka do Afryki ''. Dzięki siostrze Sylwi która była pomysłodawczynią tej akcji udało się zebrać na ten cel blisko 2000 zł.
5 urodziny Grupy Biegaczy Skórzec Biega które zorganizowaliśmy z członkami klubu przyciągnęły do Skórca mnóstwo gości, którzy życzyli nam dalszego rozwoju. Nie zbrakło wspólnego bieganko i urodzinowego tortu.
Na blogu pojawił się wpis młodego człowieka którego miałem okazję osobiście poznać. Jeżeli jeszcze nie czytaliscie to zapraszam. -  https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2019/02/co-dziaasz-po-pracy.html?m=1
Cieszy fakt że cały czas na mojej drodze stają ludzie którzy doceniają to co robię dla innych oraz pomagają w ogarnięciu wielu spraw. To oni motywują mnie najbardziej.