wtorek, 28 sierpnia 2018

9 Bieg Siedleckiego Jacka

Kiedy  przychodzi  czas podsumowania biegu  zawsze przeżywam  go jeszcze raz. Kiedy przychodzi  czas oceny  tego co się  zrobiło, dobrze jest zrobić  mały  rachunek  sumienia. Bieg Jacka  od początku  jest dla mnie czymś  wyjątkowym. To  właśnie  na tym biegu zadebiutowałem  w biegach  ulicznych  na dystansie  10 km.  To właśnie w Siedlcach  po raz pierwszy  postanowiłem  po raz pierwszy spróbować . swoich  sił  jako pacemaker.  Przez 9 lat wszystko  dopasowywałem  tak aby wystartować  w tym biegu.  I powiem  szczerze  że nawet choćbym  miał  się  czołgać  to wystartuję  tu za rok po raz 10. Bez względu  na  formę  i stan zdrowia.
W tym roku  po raz 3 miałem  przyjemność  poprowadzić  biegaczy jako pacemaker.  I mimo  tego że kierujący  zającami, Julek nie bardzo chciał  się  zgodzić  na moją  propozycję  poprowadzenia  na czas 1:30 : 00  to w końcu  się  udało.  Czy była  to dobra decyzja?  Czasami trzeba umieć  skrytykować  i siebie.  Już  przed startem  czułem  że nie będzie najlej. Wiedziałem  że  będę  musiał  w ten bieg włożyć  bardzo dużo pracy i zaangażowania.  Tempo przebiegnięcia  półmaratonu  w 1:30 to 4'16'' . To zdecydowanie  nie moje tempo  bo treningi  robię  w tempach  4'25 -4'30 BC1 i 4'05  BC2 , jednak już  na wiosnę  obiecałem  jednemu  z kolegów  że pomogę  mu powalczyć  o nową  życiówkę. Umowa to umowa.  Pogoda tego dnia sprzyjała.  Całotygodniowe  upały  odpuściły  i w dzień  startu  termometry  pokazywały  zaledwie  15 stopni Celsjusza. Kiedy pojawiłem  się  rano  w biurze  zawodów  baloniki  z napisem  1:30 już  na mnie czekały.
 Rozgrzewka  i czas na start. Jeszcze przed nim  kilka osób  dało  mi znać  że  będą  ze mną  biegły.  Wśród  nich  był  kolega  z Wegrowa, Piotrek  i to właśnie  on po kilku  kilometrach był  dla mnie największą  motywacją . Jednym  z największych  błędów  było  włączenie  zbyt  późno  zegarka  i to spowodowało10- 15 sekund opóźnienia. Jeszcze  na 5 kilometrze  było  nas około  10 . Tempo  ustaliliśmy  na 4'16 i w tych  granicach  staraliśmy  się trzymać. Niestety  w grupie trafiło  się  za dużo  gadeuszów i kiedy  za bardzo  rozwodziliśmy się  nad swoimi  historiami  nagle robiło  się 4'20 i trzeba było  wyrównywać.  Mimo to na pierwszym  okrążeniu  zameldowaliśmy  się  równiutko 45 minut. Na 14 kilometrze 2 chłopaków  ruszyło  mocno  do przodu ,  a my znowu  w gadkę . I znowu  4'24 . I znowu trzeba było  gonić.  Na 18 kilometrze  oznajmiłem że to koniec zabawy i gadania.
 Kolejne  kilometry  musimy pokonać  ze średnią prędkością 4'10 a jak ktoś  marzy  złamać  półtorej  godziny  to musi przycisnąć  do 4 . Chłopaki  nie mieli  ochoty . Walka jaką  zafundowałem  im tego dnia  była  piękna  i każdy  walczył  do końca . Być  może  niektórzy , tak jak ja marzyli  tego dnia  o złamaniu  magicznej  granicy  1:30 w półmaratonie, ale nie dali  po sobie  tego poznać.
Ja  też  nie  dałem  po sobie  poznać  że  nie byłem  zadowolony  z tego jak poprowadziłem  ten bieg. Myślę  jednak że jestem osobą  która  umie  wyciągać  wnioski  z popełnionych  błędów  i  że już  za 6 tygodni w Krakowie  po raz kolejny  dam z siebie  wszystko  w roli pacemakera.

niedziela, 19 sierpnia 2018

222 km do okoła powiatu

Na pomysł  obiechania do okoła  powiatu siedleckiego, wpadliśmy   z kolegą  Hubciem,   podczas jednej z  wycieczek rowerowych.  Wtedy  to rozmawiając  o tym liczyliśmy  taki wyjazd na dwa dni, z noclegiem  nad Bugiem. Pomiar  trasy  jaki przeprowadziłem  na mapach endomondo, wskazał  około 230 km.  Jakiś  czas  temu  pomyślałem  że mógłbym  to zrobić  w jeden  dzień. Mimo że  w tym roku znacznie  zaniedbałem  treningi  rowerowe  postanowiłem  spróbować.
 Na  dzień  wyprawy  wybrałem  14 sierpnia,  dzień  wolny  od pracy  (jak dla mnie) . Wyjazd  rowerowy  miał  być  prezentem  na  urodziny  dla siebie  samego i sprawdzeniem  swojej  silnej woli.  Jako że wiedziałem  że od czasu do czasu  będę  zjeżdzał  z dróg  asfaltowych  poprosiłem  kolegę  Janka  o to aby  pożyczył  mi swój  rower.  Wiedziałem  że jego sprzęt  jest niezawodny  i poradzi  sobie w każdych  warunkach.  O godz  7.15 żona wywiozła  mnie samochodem  do Domanic , na skraj  zarówno  powiatu  jak i województwa mazowieckiego.
O godz 8.30 ruszyłem  przed siebie, zaopatrzony  w 1 litr wody, koszulkę  na zmianę , recznik i  power  banka aby od czasu do czasu  podładować  telefon  i zegarek który  bo biegu  rzeźnika  wiedziałem  ze nie wytrzyma  więcej  niż 5-6 godzin.
Pierwszy  przystanek  i tak jakby  etap wiódł  do Seroczyna,  wzdłuż  południowej  granicy  powiatu. W Seroczynie  byłem  po niespełna  godzinie  jazdy. Chwila odpoczynku ,  sprawdzenie  mapy i obranie  kierunku.  Już  wcześniej  wiedziałem  że miejscami  będę  musiał  wyjechać  poza granice  powiatu  ze względu  na bezdroża. W okolicach  rzeki  Kostrzyń  dróg  które  się  po prostu  kończą  jest dużo.  Wybrałem  drogę  znaną, która przez kilka kilometrów  prowadziła  przez powiat  miński . Kolejnym punktem  do zdobycia  była  droga krajowa  nr 2 i miejscowość  Bojmie.  Tu zaplanowałem  dłuższy  postój  ze śniadaniem  i ładowaniem baterii  w zegarku który wskazywał 47 km. Kolejne kilometry  to  nieustanny  warkot  mijających  mnie tirów  i innych  samochodów. Po 10 kilometrach,w miejscowości  Polaki,   zjechałem z drogi krajowej nr 2 na południe .Kolejnym  punktem  do zaliczenia  był most na rzece  Liwiec  w miejscowości  Wólka  Proszewska.  Męczyn  i Skupie  to tutaj zostawiłem  bardzo dużo  energii.  Polne drogi  dały  mi się  we znaki. Temperatura  rosła  z godziny  na godzinę. Myślę  że to tutaj  właśnie  na 68 kilometrze  dopadł  mnie pierwszy  kryzys.  Mimo  wszystko  po dojechali do asfaltu  przeciełem trase węgrowską. Świniary,  Kowiesy,  Stany Małe i Duże  cały czas na pograniczu  powiatu . Patrykozy i Smuniew. Tu na chwilę  wjechałem  do powiatu  Sokołowskiego. Teraz już  kierunek Paprotnia.  100 km na zegarku. Drugie  ładowanie  baterii.  I tych  moich  i tych  w zegarku.  Wysokokaloryczny  posiłek  na trawie  pod sklepem  i dalej w drogę. Tym razem  na Korczew i Mogielnicę. Na tym  odcinku  spotkałem ojca z dwójką  dzieci. Po krótkiej  rozmowie  dowiedziałem się  że jadą  do Białowieży  . Trochę  się  zagapiłem, z tylu za moimi plecami pojawiła się chmura i nie wiem kiedy  przejechałem  drogę  . Mimo  wszystko  do Mogielnicy  dojechałem.  Kolejna szutrówka. To już  tereny  nadrzeczne. Dojeżdżając do miejscowości  Bużyska  widziałem już  piękne  budowle po drugiej  stronie  rzeki  Bug.  To miasto  Drohiczyn.
  Kolejna chmura  i kilka kropel deszczu przyniosły  ochłodzenie. Nie znaczne  ale odczuwalne. Wyjeżdżając  na asfalt w miejscowości  Góry  stwierdziłem  że jak na razie dosyć  mam przełajówka i kolejną  część  trasy muszę  jechać  asfaltem. Drażniew,  Hruszew, Łysów  i Niemojki.  Do trzech razy sztuka tak sobie mówiłem  i wiedziałem  że kolejna chmura  burzowa  mi już  nie odpuści.  Tak było . Przymusowy  przystanek  w miejscowości  Zakrze.   Deszcz  luną  z nieba a ja czekałem co będzie  dalej  na przystanku  autobusowym.  Po 20 minutach  opady  ustały  do tego stopnia  że można było  jechać.   Bar z kebabem  który  napotkałem  po trasie był  idealnym  rozwiązaniem na to aby odpocząć,  zjeść  coś ,naładować  baterie  w zegarku  i postanowić  co dalej.   Ze względu na  duże  opady  deszczu  postanowiłem  że nie będę  szukał  bocznych  dróg  i kolejną  część  wyprawy  pokonam  główną  drogą  z Łosic  przez Olszankę  Do Krzeska.  Dojeżdżają do Krzeska  postanowiłem zjechać do dwóch  chyba najbardziej  wysunięty na wschód  w tej części  powiatu  miejscowości,  Wesółka  i Grochówka.
 Kolejny  etap  zaliczony  robiło  się już  późne popołudnie a ja wiedziałem  że już  teraz  nie mogę  się  poddać.  Kolejny  Kryzys dopadł  mnie na trasie  z Krzeska do Zbuczyna . W mordę  wind  nie dawał  spokoju  a kilometry  prawie nie ubywały. Kiedy  tuż przed zbuczynem  zjechałem  z trasy A2  cieszylem  się  że do celu zostało  nie więcej niż  40 km. Łęcznowola,  Januszówka,  Radomyśl i Gostchorz. To był  przedostatni  etap  wyprawy. W lesie  przed Gostchorzą  włączyłem  światła  w rowerze , dochodziła godz 20. Zjeżdzając  z trasy Łukowskiej w miejscowości  Tworki  zobaczyłem  znak ,  DOMANICE 10 .  To już  tylko pół  godzinki.  Zadzwoniłem  do żony po raz kolejny  informując  gdzie jestem.  Dochodziła 20.30 kiedy  dojechałem  do Domanic  a na tarczy zegarka  wyświtliły  się  222 km.  Zmęczony ale szczęśliwy  zapakowane rower do bagażnika ,  całując  żonę  w rękę.  Poczułem  że chyba  się  troszkę  o mnie martwiła.  Urodzinowe marzenie  spełnione. Jakie będzie kolejne to już  chyba większość  znajomych  wie.  Nie rozpowiadam  za dużo  bo nie chcę  zapeszyć.  Dziękuję  bardzo za wyrozumiałość  mojej żonie która pomogła mi w zorganizowaniu  tego wyjazdu. Dziękuję  Jasiowi  za pożyczenie roweru który okazał  się  niezawodny. Dziękuję  również  wszystkim  fejsbukowym znajomym, którzy tego dnia  wirtualnie jechali  ze mną, no  i jak to mówią,  do następnego razu 😄

wtorek, 7 sierpnia 2018

Piekielna piętnastka

Piekielna  piętnastka tak nazywają  bieg w Kodniu  zarówno organizatorzy  jak i biegacze którzy  przybywają  do Kodnia rok rocznie, w pierwszą  sobotę  sierpnia.
Osobiście  w Kodniu byłem 2 razy  w 2013 i w 2014 roku.  Ciężko mówić  o życiówkach robionych w lipcu lub sierpniu  bo zazwyczaj  warunki  pogodowe  w tym okresie nie są  sprzyjające  bieganiu  ale to właśnie Kodeńska piętnastka  czyli Bieg Sapiechów, posiada atest  PZLA  i to właśnie  tutaj można powalczyć  o życiówkę  na dystansie 15 km.
Na ten bieg udałem  się  z dwoma kolegami  którzy  również  postanowili  tego dnia zmierzyć się  z  upałem  i z dystansem 15 km oraz z mamą  która  Kodeń  odwiedziła  turystycznie.
Start biegu przewidziano  na godz 13. Osobiście  tego dnia nie pojechałem  się  ścigać,  pojechałem po prostu  na bieg.  Temperatura  sięgała 30 stopni a drobne chmurki  które  dawały  trochę  cienia  szybko przeganiał wiatr. Od samego początku  prowadzenie  obieło  trzech Ukraińców. Po dwóch  rundach  po Kodniu ,  wybiegliśmy  na drogę  do  Kopydłowa  gdzie miał  być  nawrót. Wybiegałem  z Kodnia wśród  4 biegaczy którzy  trzymali  równe tempo w okolicach 3'40'' Na 4 kilometrze  było  nas już  trzech  a policjant  na motorze  który prowadził  bieg  z minuty  na minutę  ginął  nam z oczu. Wraz z nim ginęła  prowadząca trójka. Kolejne kilometry  to walka z upałem  i patrzenie  w niebo,  które  dawało  coraz więcej  nadziei na deszcz.  Na nawrotce  zerwał  się  wiaterek  a że  pierwszą  część  trasy biegliśmy  pod, to teraz zrobiło  się  całkiem przyjemnie.  Na trasie zrobiło  się  tłoczno bo w jedną stronę  biegli  biegacze do nawrotki  a w drugą  my. Mnóstwo  prywatnych  osób  które stojąc  nawet w lesie  ratowali  nas przed odwodnieniem podajac kubki  z wodą. Na 11 kilometrze  na drogę  spadły  pierwsze krople deszczu. Och jak zrobiło  się fajnie. Kilka zdań  zmienionych  z towarzyszami  biegu  i za chwilę  lunęło.  Zauważyłem  że moje buty  straciły  przyczepność. To prawda  nigdy nie testowałem  ich w takich  warunkach.  W przeciągu  kilku  minut  byłem przemoczony do  tego stopnia  że  czułem  się  jak bym wyszedł  ze stawu . Do mety pozostało  2 kilometry,  obejrzałem  się  do tyłu. Już wtedy  wiedziałem  że wśród  czterdziestolatków nie mam sobie równego  na tym biegu . Każdy  zakręt  wymagał  odemnie silnego skupienia  bo buty  jeździły  jak na lodzie.  Towarzystwo  uciekło  o dobre sto metrów  mimo to starałem  się nie zwalniać. Na metę  wbiegałem jako 6 uczestnik pokonując  z uśmiechem  olbrzymią  kałużę  która powstała  w wyniku  ulewy.
Bieg  w Kodniu  to nie tylko kilometry.  Bieg w Kodniu  to pyszny  obiadek  oraz dla tych którzy  oczywiście chcą  coś  do  duchowego  przeżycia. Msza święta  specjalnie  dla biegaczy  oraz wspólna   modlitwa  przed biegiem to coś  czego nie spotkacie  na innych  biegach.  Osobiście  polecam  Kodeńską, piekielną  piętnastkę i przyznam się  że sam poważnie  będę  myślał  o  starcie  w przyszłorocznym  jubileuszowym XX biegu Sapiechów  w Kodniu.
XIX  Bieg Sapiechów
Kodeń 4 sierpnia  2018 - 15 km
Skóra Tomek
czas 56:59
miejsce  open 6
m 40 - 1



czwartek, 2 sierpnia 2018

Lipiec 2018

Kiepski  ten lipiec  muszę  przyznać,  i mimo że treningi  się  robi  i cały czas coś  tam się  biega to jakoś  tak mało  radości z    tego jest.  Cały  czas w głowie  rowerowa setka z tamtego roku  i wspomnienia.  W te wakacje  kręcę  mniej, dużo mniej  trochę  ze względu  na problemy  z pachwina,  a trochę  z braku czasu .
A miesiąc  zaczął  się  z przytupem bo od 1 miejsca w biegu na 5000 metrów  na rozpoczęcie  siedleckiej ligi biegowej.
 Drugi etap odbył  się  15 lipca ,  tego dnia postanowiłem  pobiec 3000 metrów. Mimo świetnego czasu 10'15'' zajęłem  dopiero 4 miejsce a pierwsza  trójka pobiegła  w granicach  9 minut😲 . Tego dnia odbył  się  jeszcze jeden  bieg w którym  postanowiłem  wziąść udział . Bieg  z okazji  600 lecia istnienia wsi Wiśniew.  Trzy kółka po 1200 metrów  w sumie 3600 . Tu już  Cieszyłem  się  z podium. 3 miejsce  open  .
Kolejny  weekend  lipca to już  urlopowy  pobyt nad jeziorem Białym  w Okunince.
https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/07/urlop.html?m=1
  Zawsze  chciałem  trafić  tu na bieg.  W tym  roku  się udało  i to dzięki  małżonce ,  bo to ona wybrała  termin  wakacji i miejsce pobytu 😉. Bieg śladami  krokodyla  to 2 miejsce  open i  świetna  wakacyjna  nagroda -leżaczek  😊.
Lipiec kończę  z 320 przebiegniętymi  kilometrami  i z 90 na rowerku   ( mało ) . Rajd rowerowy  ze znajomymi, kajaczki  na urlopie i szósty zwycięski  start w Skórzeckim  Parkrunie  to rzeczy które uprzyjemniły dodatkowo ten miesiąc .
Kończę  go też  w ogromnej  niewiedzy ,  co dalej z bólem  pachwiny . Wizyty  u lekarzy  nie nastrajają  optymistycznie  a plany cały czas wymagają  treningu.  Na pewno  sprawdzę  obecną  formę  za dwa dni  na biegu  Sapiechów w Kodniu, chociaż  tak szczerze  to nie wiem czy przy temperaturze  w okolicach 30 stopni Celsjusza  można coś  nabiegać.  Mimo wszystko  trzymajcie kciuki  😉