Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie poczynania naszych chłopaków na mundialu w Rosji. Fala krytyki która wylała się niedzielnego wieczora w internetach była dużo większa niż słowa wsparcia. Straszne to ale prawdziwe . Oglądałem mecz z Kolumbią i patrzyłem na ich bezradność zastanawiając się po co oni tam pojechali. Czy awans do mistrzostw świata był przypadkiem? Niektórzy twierdzą że mieliśmy po prostu łatwą grupę . No i w końcu skąd wzięło się wysokie 5 miejsce w rankingu FIFA? Trzeba znać swoje miejsce i nie pajacować.
Piszę na blogu różne rzeczy. W końcu założyłem go po to między innymi, aby sobie popisać od czasu do czasu. Nie zaśmiecać faceboka swoimi wywodami które czasami być może po prostu są nie potrzebne. Czasami o bieganiu, czasami po prostu o życiu. Przemyślenia o tym gdzie powinna znajdować się w tej chwili Polska reprezentacja doprowadziły mnie do tego gdzie znajduję się ja jako biegacz i sportowiec (amator zaznaczam ).
Szanuję mocniejszych i bardzo ciężko pracuję nad tym aby móc z nimi rywalizować . Siedleckie bieganie ma się dobrze. Marek Mitrofaniuk, Tomek Korzeniowski, Łukasz Kosieradzki to w tej chwili chyba czołówka .
Ciężko ich ganiać bo cała trójka jest od 7 do 15 lat odemnie młodsza. Są jeszcze bracia Mierzejewscy , mocarz Olunio , Krzysiek Cabaj, kolega z wojska Paweł Jastrzębski i Jean Marc, mąż Lidii Chojeckiej . Rafał Wysocki i kilku modzieniaszków z Pogoni i Fenixa którzy na krótkich dystansach również pokazują różki 😉 Gdyby tak zebrać wszystkich w jedno miejsce i dołożyć Kamila Młynarza to nawet do pierwszej dziesiątki mógłbym się nie załapać , oczywiście biorąc pod uwagę dystans 5-10 km bo na półmaratonie może ugrał bym pierwszą siódemkę. Tak to wygląda. Trzeba znać swoje miejsce i nie urować bo cwaniactwo zupełnie jak kłamstwo ma krótkie nogi 😄
Zawsze powtarzam, bieganiem trzeba się bawić ale nie raz trzeba pokazać że się pracuje, bo dobre wyniki nie biorą się z nikąd a pozycji na biegu nie załatwisz po znajomości . Jak się jedzie ma mistrzostwa świata to trzeba pokazać klasę, inaczej wraca się do domu ze spuszczoną głową zupełnie tak jak z biegu który nie poszedł tak jak trzeba. P.S. Jak zwykle wielkie ukłony i szacunek wobec tych którzy kiedyś pracowali na dobre imię siedleckiego biegania. Julek Ziółkowski, Andrzej Okniński , Bogdan Bala. .. Te chłopaki kiedyś zrobili to do czego ja, nawet się nie zbliżę. ... Chociażby dlatego że za stary już jestem.
Witam na stronie która powstała 7 lat temu. Przez wiele lat pisałem tutaj o ciekawych dla mnie sprawach, nie tylko o bieganiu. Rok 2023 zdominowały opisy miejscowości, które zwiedzam biegając po nich. Mam nadzieję że teksty przypadną wam do gustu a niektóre opisy sprawią że zechcecie odwiedzić któreś z tych miejscowości i odnaleźć opisane rzeczy. Z całego serca polecam też starsze artykuły i mam nadzieję że każdy znajdzie coś dla siebie.
poniedziałek, 25 czerwca 2018
poniedziałek, 18 czerwca 2018
Na czwórkę z czwórką
Są biegacze którzy lubią biegać ultra, są też tacy którzy gustują w krótkich szybkich biegach . Ja po prostu lubię biegać i nie ważne czy jest to 80 kilometrów czy cztery.
Bieg na czwórkę z czwórką organizowany jest od 2016 roku przez dyrekcję , nauczycieli i przyjaciół szkoły podstawowej nr 4 im. Adama Mickiewicza w Siedlcach. Poprzednie dwie edycje niestety nie pasowały mi w kalendarzu startowym , za to w tym roku postanowiłem spróbować swoich sił na tej imprezie.
Czerwcowe słońce od samego rana przypiekało niemiłosiernie . Wraz z Pawłem Kasią i Izą , jako reprezentacja Skórzec biega o godz 9.15 zameldowaliśmy się w biurze zawodów które zlokalizowane było na szkolnym parkingu. Nie zapisałem się wcześniej na bieg i niestety zbrakło dla mnie numerków, ale nie to było najważniejsze, bo jako organizator wielu imprez biegowych wiem że tak się zdarza i fajnie że się zdarza bo to oznaka dobrej frekwencji. Start biegu przewidziano na godz 10 . Już przed zapisaniem się na bieg spotkałem kilku dobrych znajomych. N rozgrzewkę ruszyłem z Łukaszem Kosieradzkim z którym swego czasu przebiegłem mnóstwo kilometrów. Sam nie byłem pewien na ile pozwolą mi nogi i dyspozycja dnia . Co prawda od startu w Skórzeckim Parkrunie minęło 24 godziny i trudno było mówić o zmęczeniu jednak zawsze w głowie pozostaje jakaś niepewność. Po finiszu zawodników Nording Walking, spiker poprosił wszystkich biegaczy na linię startu. Dwóch starszych panów, jak się domyślilem byli to sedziowie z siedleckiego PZLA poprosili wszystkich o cofnięcie się pół metra do tyłu i nim się dobrze rozejrzałem dali szybki sygnał do startu. Czekało na nas dwie pętelki po dwa kilometry i tak jak już napisałem wcześniej słońce tego dnia nie było łaskawe. Łukasz ja i młody z Feniksa, szybko uformowaa się czołówka biegu . Po 1.5 kilometra młody był już z 50 metrów za nami. Nawrotka, Łukasz złapał wodę, ja nie zdążyłem.
Podał mi , złapałem dwa łyki i oddałem mu butelkę. To był nasz ostatni kontakt na trasie. Przewaga z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej wyraźna, zupełnie tak jak i moja nad młodym . Grupki kibiców biły brawo a na zegarku 3.36 ... Kurcze nie jest łatwo pomyślałem przez chwilę, przecież w tym tempie to ja dychy biegałem. ....ale na pewno w innych warunkach, tak sobie tłumaczyłem . To był szybki bieg na pewno 14.08 na mecie i drugie miejsce za Łukaszem Kosieradzkim cieszy bardzo.
Szybka dekoracja i powrót do domu, bo jak to bywa w moim przypadku niedziele są pracujące i od 13 trzeba chlebek piec na poniedziałek rano 😄
Cieszę się że mogłem wziąć udział w tak fajnym kameralnym biegu , bez opłaty startowej i innych utrudnień. Szkoła podstawowa nr. 4 pokazuje że można zorganizować fajny bieg i to na pewno wszyscy uczestnicy widzą i doceniają a co za tym idzie polecają znajomym. Trzymam kciuki za kolejne edycje tego biegu.
Bieg na czwórkę z czwórką organizowany jest od 2016 roku przez dyrekcję , nauczycieli i przyjaciół szkoły podstawowej nr 4 im. Adama Mickiewicza w Siedlcach. Poprzednie dwie edycje niestety nie pasowały mi w kalendarzu startowym , za to w tym roku postanowiłem spróbować swoich sił na tej imprezie.
Czerwcowe słońce od samego rana przypiekało niemiłosiernie . Wraz z Pawłem Kasią i Izą , jako reprezentacja Skórzec biega o godz 9.15 zameldowaliśmy się w biurze zawodów które zlokalizowane było na szkolnym parkingu. Nie zapisałem się wcześniej na bieg i niestety zbrakło dla mnie numerków, ale nie to było najważniejsze, bo jako organizator wielu imprez biegowych wiem że tak się zdarza i fajnie że się zdarza bo to oznaka dobrej frekwencji. Start biegu przewidziano na godz 10 . Już przed zapisaniem się na bieg spotkałem kilku dobrych znajomych. N rozgrzewkę ruszyłem z Łukaszem Kosieradzkim z którym swego czasu przebiegłem mnóstwo kilometrów. Sam nie byłem pewien na ile pozwolą mi nogi i dyspozycja dnia . Co prawda od startu w Skórzeckim Parkrunie minęło 24 godziny i trudno było mówić o zmęczeniu jednak zawsze w głowie pozostaje jakaś niepewność. Po finiszu zawodników Nording Walking, spiker poprosił wszystkich biegaczy na linię startu. Dwóch starszych panów, jak się domyślilem byli to sedziowie z siedleckiego PZLA poprosili wszystkich o cofnięcie się pół metra do tyłu i nim się dobrze rozejrzałem dali szybki sygnał do startu. Czekało na nas dwie pętelki po dwa kilometry i tak jak już napisałem wcześniej słońce tego dnia nie było łaskawe. Łukasz ja i młody z Feniksa, szybko uformowaa się czołówka biegu . Po 1.5 kilometra młody był już z 50 metrów za nami. Nawrotka, Łukasz złapał wodę, ja nie zdążyłem.
Podał mi , złapałem dwa łyki i oddałem mu butelkę. To był nasz ostatni kontakt na trasie. Przewaga z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej wyraźna, zupełnie tak jak i moja nad młodym . Grupki kibiców biły brawo a na zegarku 3.36 ... Kurcze nie jest łatwo pomyślałem przez chwilę, przecież w tym tempie to ja dychy biegałem. ....ale na pewno w innych warunkach, tak sobie tłumaczyłem . To był szybki bieg na pewno 14.08 na mecie i drugie miejsce za Łukaszem Kosieradzkim cieszy bardzo.
Szybka dekoracja i powrót do domu, bo jak to bywa w moim przypadku niedziele są pracujące i od 13 trzeba chlebek piec na poniedziałek rano 😄
Cieszę się że mogłem wziąć udział w tak fajnym kameralnym biegu , bez opłaty startowej i innych utrudnień. Szkoła podstawowa nr. 4 pokazuje że można zorganizować fajny bieg i to na pewno wszyscy uczestnicy widzą i doceniają a co za tym idzie polecają znajomym. Trzymam kciuki za kolejne edycje tego biegu.
środa, 6 czerwca 2018
Dycha na Jeleni skok
Kilka dni przed wyjazdem w Bieszczady dowiedziałem się że można będzie jeszcze na miejscu , zapisać się na niedzielny, najkrótszy bieg całego festiwalu Rzeźnickiego , Dychę na Jeleni skok. Pomyślałem, gdyby było w miarę, można by go było zrobić tak na rozbieganie. W biurze zawodów zapytałem o cenę pakietu. 60 zł normalnie a dla biegnących w którymś z innych biegów, 30 . Trzy dyszki to nie dużo pomyślałem i już za chwilę byłem posiadaczem drugiego worka z numerem startowym. Dzień po Rzeźniku nawet chodzenie sprawiało mi trudność mimo to postanowiłem po południu troszeczkę potruchtać. Nie było źle. Start niedzielnego biegu był ustalony na godz 9 . Krótka rozgrzewka i o 8.45 stałem już na starcie.
Różne myśli w głowie, pierwsza trzydziestka była by fajna , na pewno poczuję piątkowe 80 kilometrów. Start spokojny, bardzo spokojny. Moją uwagę zwrócił chłopak w koszulce vege runers. O .... pociśnie , pomyślałem. Szybko wysunął się na prowadzenie. Pierwsze kilometry po asfalcie, z Cisnej w stronę Majdanu. Aby się nie zgrzać, aby nogi puściły. Mimo że było rano , temperatura dawała się już odczuć. Co chwilę łyczek wody z pożyczonego bukłaka i spokojnie pod górę . Vege runers też się uspokoił , jsk się dowiedziałem był wolontariuszem i przez 3 dni pomagał przy znaczeniach tras. Co chwila miałem kolejnych biegaczy . Każdy tłumaczył się że biegł rzeźnika. Kiedy odpowiadałem że ja też patrzyli ze ździwieniem.
Na podbiegu na punkt widokowy na jeleni skok kilku biegaczy nie zauważyło strzałki w lewo. Zawrajcie! krzyknąłem, źle biegniecie. W ten sposób byłem o kilka miejsc bliżej . Z kolejnym spotkanym na trasie zawodnikiem dobiegliśmy już fo końca biegu . Był to Grzesiek z Ryk. Na zbiegach mi uciekał , na podbiegach go doganiałem , i tak na zmianę. Ostatni kilometr przypominał jesienny Ultramaraton Bieszczadzki. Błoto po kolana i knieje. Grzegorz był z tyłu.
Finisz był mega mocny i tak naprawdę nie czułem zmęczenia. Na metę wbiegałem jako 4 zawodnik z 250 które wystartowały. To była radocha.
Różne myśli w głowie, pierwsza trzydziestka była by fajna , na pewno poczuję piątkowe 80 kilometrów. Start spokojny, bardzo spokojny. Moją uwagę zwrócił chłopak w koszulce vege runers. O .... pociśnie , pomyślałem. Szybko wysunął się na prowadzenie. Pierwsze kilometry po asfalcie, z Cisnej w stronę Majdanu. Aby się nie zgrzać, aby nogi puściły. Mimo że było rano , temperatura dawała się już odczuć. Co chwilę łyczek wody z pożyczonego bukłaka i spokojnie pod górę . Vege runers też się uspokoił , jsk się dowiedziałem był wolontariuszem i przez 3 dni pomagał przy znaczeniach tras. Co chwila miałem kolejnych biegaczy . Każdy tłumaczył się że biegł rzeźnika. Kiedy odpowiadałem że ja też patrzyli ze ździwieniem.
Na podbiegu na punkt widokowy na jeleni skok kilku biegaczy nie zauważyło strzałki w lewo. Zawrajcie! krzyknąłem, źle biegniecie. W ten sposób byłem o kilka miejsc bliżej . Z kolejnym spotkanym na trasie zawodnikiem dobiegliśmy już fo końca biegu . Był to Grzesiek z Ryk. Na zbiegach mi uciekał , na podbiegach go doganiałem , i tak na zmianę. Ostatni kilometr przypominał jesienny Ultramaraton Bieszczadzki. Błoto po kolana i knieje. Grzegorz był z tyłu.
Finisz był mega mocny i tak naprawdę nie czułem zmęczenia. Na metę wbiegałem jako 4 zawodnik z 250 które wystartowały. To była radocha.
poniedziałek, 4 czerwca 2018
Bieg Rzeźnika
Czasami mamy marzenia które spełnią się dosyć szybko. Czasami jednak jest tak że musimy długo czekać na ich realizację. Bieg Rzeźnika był moim marzeniem od zawsze. Kiedyś w telewizji obejrzałem film o tym właśnie biegu. Start o 3 nad ranem, wschód słońca w górach , śniadanie gdzieś na przepaku i po 11 -12 godzinach biegu upragniona meta. Czekałem cierpliwie wiedząc że póki co nie jestem gotów na dystans 80 kilometrów. Barierą było też znalezienie partnera bo akurat pokonanie trasy w dwuosobowej drużynie jest też wymogiem ukończenia tego biegu. Gdzieś w połowie września zapytałem kolegę Krzyśka czy chciałby pobiec ze mną w przyszłorocznej edycji Biegu Rzeźnika. Nie dał się długo prosić . Za kilka dni wypełniliśmy zgłoszenie i czekaliśmy na losowanie które jest nieodzownym elementem tego biegu ze względu na ilość chętnych i ograniczenia związane z limitem startujących osób. 15 października zostaliśmy wylosowani jako jedna z 650 drużyn mających możliwość startu w XV Biegu Rzeźnika. Nie pozostało nic innego jak wpłacić wpisowe i trenować. Przygotowania szły spokojnie i bez przeszkód. W między czasie udało się zrobić fajne życiówki na dystansie 10 km i półmaratonu. Krzysiek postanowił w ramach przygotowań pobiec maraton w Rzymie. Kilkanaście razy zgraliśmy treningi i pobiegliśmy razem. Nie było nic nadzwyczajnego w tym że biegamy o 4 rano. Trzeba było i tyle. Razem z nami na mniejszy bieg Rzeźniczka zapisali się nasi biegowi koledzy ze Skórzec biega Edyta i Paweł oraz kilka znajomych z Yulo Run Team. Do Cisnej udaliśmy się w środę . 8 godzin jazdy samochodem, zakwaterowanie i odbiór pakietów. Przy okazji odbioru numerów zauważyłem że można jeszcze było zapisać się na najkrótszy bieg festiwalu, ,,Dycha na Jeleni skok '' ,a jako że wpisowe nie było zbyt wygórowane postanowiłem że zrobię sobie rozbieganie po Rzeźniku.
Wyjazd autobusów z Cisnej ustalono na 1:45 tak że o spaniu tego dnia nie było mowy. Jakaś tam drzemka i pyszne spaghetti na kolację. W autobusie jeszcze próba zmrużenia oka. O 2:45 byliśmy na starcie w Komańczy. Szybkie siku i parę fotek ze znajomymi z Mińska.
Punkt trzecia strzał z dubeltówki i start. Pierwsze kilometrzy dosyc tłoczne . Czołówki dawały sporo światła tak że biegło się naprawdę dobrze. O wschodzie słońca byliśmy już gdzieś na 15 kilometrze .Pierwszy mocniejszy podbieg i zbieg .Punkt kontrolny na 17 kilometrze i dalej w górę do 25 kilometra . NA 32 kilometrze,w Cisnej , usytuowany był pierwszy przepak. Zmieniliśmy buty na trailowe .Miska ryżu z jabłkami i dalej w trasę. Edyta z Pawłem powiedzieli ze jesteśmy w okolicach pierwszej dwudziestki. To było dziwne bo naprawdę nie spieszylismy się a podstawowym nr 1 był spokojny początek. Zaraz po minięciu pierwszego przepaku Krzysiek zaczął narzekać na jakiś dziwny ból w nodze. Jednak biegł i nie dawał po sobie poznać że coś jest nie tak. Punkt żywieniowy na 49 kilometrze . Pomarańcze , rodzynki i jeszcze raz pomarańcze. Uzupełniliśmy wodę i cole. Obsługa powiadomiła nas ze kolejny punk za 18 kilometrów czyli w okolicach 67 kilometra. Ruszyliśmy dalej 300 metrów drogą i kolejne podejście. Krzysiek krzyknął z bólu. Widać że to nie były już żarty. Spróbowałem rozmasować mięsni .Dwa znalezione patyki pomogły przy wejściu bo nie było mowy o bieganiu.
Krzysiek coraz bardziej odczuwał ból. Widziałem jak cierpi , mimo to walczył Gdzieś na 3 km przed kolejnym punktem skończyła mu się woda w buklaku. Miałem w plecaku jeszcze mały zapas , wiec mu oddałem bo mi wystrczala cola. Było bardzo gorąco dochodziło południe. Szedłem z nim cierpliwie , od czasu do czasu pytając jak się czuje. Nie liczne pary nas mijały .Widać było że nie tylko nam jest ciężko. 68 kilometr Krzysiek powiedział że to koniec. Wspierany przez kibiców mimo wszystko wyruszył po uzupełnieniu płynów i chwili odpoczynku. Doszliśmy do strumienia. Nie dam rady powiedział. Zapytałem czy będzie miał coś przeciwko jeżeli ja pobiegnę dalej. Powiedział ze nie. Poprosiłem sanitariuszy aby zaopiekowali się kolegą. Czułem się naprawdę dobrze. Jednak to co czekało mnie na ostatnich 12 kilometrach przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia . Zegarek który już na 50 kilometrze wysiadł udało się troszkę podladowac. Miałem chociaż pogląd na dystans który ubywał bardzo wono. Do tego te wyrzuty sumienia i ten głos który mówił ,,Dlaczego go zostawileś '' . Zadzwoniłem do kolegi Tomka który czekał na nas na mecie. Co ja mam robić ? -zapytałem. Biegnij , odparł, czekamy na Ciebie. Chwila przerwy i głos powrócił. Telefon do żony Krzyśka. Dorotka, ja Cię bardzo przepraszam ale musiałem. Tomku nic się nie stało, biegnij. Lazłem pod ostatnią górę, 17 minut kilometr. Bez motywacji bez wiary w siebie, klnąc wszystko do okoła i modląc się o metę. Coraz więcej kibiców na trasie wspierało słowami, jeszcze kawałek jeszcze chwileczkę.
Na metę wbiegałem ze spuszczoną głową. Bez radości , bez uśmiechu. Za chwilę na mecie pojawił się również mój partner którego przywiozła z ostatniego punktu kontrolnego pani fotograf.
Po biegu obiecałem że na Rzeźnika wrócę tylko pod jednym warunkiem, jeżeli Krzysiek zechce rozprawić się z tym dystansem
Wyjazd autobusów z Cisnej ustalono na 1:45 tak że o spaniu tego dnia nie było mowy. Jakaś tam drzemka i pyszne spaghetti na kolację. W autobusie jeszcze próba zmrużenia oka. O 2:45 byliśmy na starcie w Komańczy. Szybkie siku i parę fotek ze znajomymi z Mińska.
Punkt trzecia strzał z dubeltówki i start. Pierwsze kilometrzy dosyc tłoczne . Czołówki dawały sporo światła tak że biegło się naprawdę dobrze. O wschodzie słońca byliśmy już gdzieś na 15 kilometrze .Pierwszy mocniejszy podbieg i zbieg .Punkt kontrolny na 17 kilometrze i dalej w górę do 25 kilometra . NA 32 kilometrze,w Cisnej , usytuowany był pierwszy przepak. Zmieniliśmy buty na trailowe .Miska ryżu z jabłkami i dalej w trasę. Edyta z Pawłem powiedzieli ze jesteśmy w okolicach pierwszej dwudziestki. To było dziwne bo naprawdę nie spieszylismy się a podstawowym nr 1 był spokojny początek. Zaraz po minięciu pierwszego przepaku Krzysiek zaczął narzekać na jakiś dziwny ból w nodze. Jednak biegł i nie dawał po sobie poznać że coś jest nie tak. Punkt żywieniowy na 49 kilometrze . Pomarańcze , rodzynki i jeszcze raz pomarańcze. Uzupełniliśmy wodę i cole. Obsługa powiadomiła nas ze kolejny punk za 18 kilometrów czyli w okolicach 67 kilometra. Ruszyliśmy dalej 300 metrów drogą i kolejne podejście. Krzysiek krzyknął z bólu. Widać że to nie były już żarty. Spróbowałem rozmasować mięsni .Dwa znalezione patyki pomogły przy wejściu bo nie było mowy o bieganiu.
Krzysiek coraz bardziej odczuwał ból. Widziałem jak cierpi , mimo to walczył Gdzieś na 3 km przed kolejnym punktem skończyła mu się woda w buklaku. Miałem w plecaku jeszcze mały zapas , wiec mu oddałem bo mi wystrczala cola. Było bardzo gorąco dochodziło południe. Szedłem z nim cierpliwie , od czasu do czasu pytając jak się czuje. Nie liczne pary nas mijały .Widać było że nie tylko nam jest ciężko. 68 kilometr Krzysiek powiedział że to koniec. Wspierany przez kibiców mimo wszystko wyruszył po uzupełnieniu płynów i chwili odpoczynku. Doszliśmy do strumienia. Nie dam rady powiedział. Zapytałem czy będzie miał coś przeciwko jeżeli ja pobiegnę dalej. Powiedział ze nie. Poprosiłem sanitariuszy aby zaopiekowali się kolegą. Czułem się naprawdę dobrze. Jednak to co czekało mnie na ostatnich 12 kilometrach przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia . Zegarek który już na 50 kilometrze wysiadł udało się troszkę podladowac. Miałem chociaż pogląd na dystans który ubywał bardzo wono. Do tego te wyrzuty sumienia i ten głos który mówił ,,Dlaczego go zostawileś '' . Zadzwoniłem do kolegi Tomka który czekał na nas na mecie. Co ja mam robić ? -zapytałem. Biegnij , odparł, czekamy na Ciebie. Chwila przerwy i głos powrócił. Telefon do żony Krzyśka. Dorotka, ja Cię bardzo przepraszam ale musiałem. Tomku nic się nie stało, biegnij. Lazłem pod ostatnią górę, 17 minut kilometr. Bez motywacji bez wiary w siebie, klnąc wszystko do okoła i modląc się o metę. Coraz więcej kibiców na trasie wspierało słowami, jeszcze kawałek jeszcze chwileczkę.
Na metę wbiegałem ze spuszczoną głową. Bez radości , bez uśmiechu. Za chwilę na mecie pojawił się również mój partner którego przywiozła z ostatniego punktu kontrolnego pani fotograf.
Po biegu obiecałem że na Rzeźnika wrócę tylko pod jednym warunkiem, jeżeli Krzysiek zechce rozprawić się z tym dystansem
Maj 2018
Końcówka kwietnia i początek maja w moim biegowym świecie to dwudniowa wyprawa biegowa ,,Poznaj rzekę Świdnicę '' fajnie że ma się takich znajomych którzy kiedy rzucasz hasło biegniemy, rzucają wszystko i biegną . Kilkanaście fajnych kilometrów w zaroślach, błocie i wodzie po kolana. To była naprawdę fajna przygoda.https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/05/poznaj-rzeke-swidnice.html
Najważniejszy start maja to 18 Półmaraton Hajnowski. Kolejna życiówka i kolejne pudło do kolekcji.https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/05/18-pomaraton-hajnowski.html
Po Hajnówce nie pozostało nic innego niż w spokoju czekać na wyjazd w Bieszczady.
366 km dołożone w maju i po pięciu miesiącach 1900 km na liczniku w 2018 roku.
Wszystko w dobrym zdrowiu i przy dobrym samopoczuciu. To było by na tyle . Sorry że tak krótko ale zbieram myśli do wpisu o Rzeźniku. W planach na czerwiec po raz kolejny organizacja akcji Polska Biega i III Biegu przedszkolaków . Troszkę więcej rowerka i na pewno mały odpoczynek po rzeźniku. 30 czerwca widzimy się na biegu charytatywnym w Węgrowie . https://www.facebook.com/events/401084697031392/
Najważniejszy start maja to 18 Półmaraton Hajnowski. Kolejna życiówka i kolejne pudło do kolekcji.https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/05/18-pomaraton-hajnowski.html
Po Hajnówce nie pozostało nic innego niż w spokoju czekać na wyjazd w Bieszczady.
366 km dołożone w maju i po pięciu miesiącach 1900 km na liczniku w 2018 roku.
Wszystko w dobrym zdrowiu i przy dobrym samopoczuciu. To było by na tyle . Sorry że tak krótko ale zbieram myśli do wpisu o Rzeźniku. W planach na czerwiec po raz kolejny organizacja akcji Polska Biega i III Biegu przedszkolaków . Troszkę więcej rowerka i na pewno mały odpoczynek po rzeźniku. 30 czerwca widzimy się na biegu charytatywnym w Węgrowie . https://www.facebook.com/events/401084697031392/
Subskrybuj:
Posty (Atom)