Kiedy przychodzi czas podsumowania biegu zawsze przeżywam go jeszcze raz. Kiedy przychodzi czas oceny tego co się zrobiło, dobrze jest zrobić mały rachunek sumienia. Bieg Jacka od początku jest dla mnie czymś wyjątkowym. To właśnie na tym biegu zadebiutowałem w biegach ulicznych na dystansie 10 km. To właśnie w Siedlcach po raz pierwszy postanowiłem po raz pierwszy spróbować . swoich sił jako pacemaker. Przez 9 lat wszystko dopasowywałem tak aby wystartować w tym biegu. I powiem szczerze że nawet choćbym miał się czołgać to wystartuję tu za rok po raz 10. Bez względu na formę i stan zdrowia.
W tym roku po raz 3 miałem przyjemność poprowadzić biegaczy jako pacemaker. I mimo tego że kierujący zającami, Julek nie bardzo chciał się zgodzić na moją propozycję poprowadzenia na czas 1:30 : 00 to w końcu się udało. Czy była to dobra decyzja? Czasami trzeba umieć skrytykować i siebie. Już przed startem czułem że nie będzie najlej. Wiedziałem że będę musiał w ten bieg włożyć bardzo dużo pracy i zaangażowania. Tempo przebiegnięcia półmaratonu w 1:30 to 4'16'' . To zdecydowanie nie moje tempo bo treningi robię w tempach 4'25 -4'30 BC1 i 4'05 BC2 , jednak już na wiosnę obiecałem jednemu z kolegów że pomogę mu powalczyć o nową życiówkę. Umowa to umowa. Pogoda tego dnia sprzyjała. Całotygodniowe upały odpuściły i w dzień startu termometry pokazywały zaledwie 15 stopni Celsjusza. Kiedy pojawiłem się rano w biurze zawodów baloniki z napisem 1:30 już na mnie czekały.
Rozgrzewka i czas na start. Jeszcze przed nim kilka osób dało mi znać że będą ze mną biegły. Wśród nich był kolega z Wegrowa, Piotrek i to właśnie on po kilku kilometrach był dla mnie największą motywacją . Jednym z największych błędów było włączenie zbyt późno zegarka i to spowodowało10- 15 sekund opóźnienia. Jeszcze na 5 kilometrze było nas około 10 . Tempo ustaliliśmy na 4'16 i w tych granicach staraliśmy się trzymać. Niestety w grupie trafiło się za dużo gadeuszów i kiedy za bardzo rozwodziliśmy się nad swoimi historiami nagle robiło się 4'20 i trzeba było wyrównywać. Mimo to na pierwszym okrążeniu zameldowaliśmy się równiutko 45 minut. Na 14 kilometrze 2 chłopaków ruszyło mocno do przodu , a my znowu w gadkę . I znowu 4'24 . I znowu trzeba było gonić. Na 18 kilometrze oznajmiłem że to koniec zabawy i gadania.
Kolejne kilometry musimy pokonać ze średnią prędkością 4'10 a jak ktoś marzy złamać półtorej godziny to musi przycisnąć do 4 . Chłopaki nie mieli ochoty . Walka jaką zafundowałem im tego dnia była piękna i każdy walczył do końca . Być może niektórzy , tak jak ja marzyli tego dnia o złamaniu magicznej granicy 1:30 w półmaratonie, ale nie dali po sobie tego poznać.
Ja też nie dałem po sobie poznać że nie byłem zadowolony z tego jak poprowadziłem ten bieg. Myślę jednak że jestem osobą która umie wyciągać wnioski z popełnionych błędów i że już za 6 tygodni w Krakowie po raz kolejny dam z siebie wszystko w roli pacemakera.
Witam na stronie która powstała 7 lat temu. Przez wiele lat pisałem tutaj o ciekawych dla mnie sprawach, nie tylko o bieganiu. Rok 2023 zdominowały opisy miejscowości, które zwiedzam biegając po nich. Mam nadzieję że teksty przypadną wam do gustu a niektóre opisy sprawią że zechcecie odwiedzić któreś z tych miejscowości i odnaleźć opisane rzeczy. Z całego serca polecam też starsze artykuły i mam nadzieję że każdy znajdzie coś dla siebie.
wtorek, 28 sierpnia 2018
niedziela, 19 sierpnia 2018
222 km do okoła powiatu
Na pomysł obiechania do okoła powiatu siedleckiego, wpadliśmy z kolegą Hubciem, podczas jednej z wycieczek rowerowych. Wtedy to rozmawiając o tym liczyliśmy taki wyjazd na dwa dni, z noclegiem nad Bugiem. Pomiar trasy jaki przeprowadziłem na mapach endomondo, wskazał około 230 km. Jakiś czas temu pomyślałem że mógłbym to zrobić w jeden dzień. Mimo że w tym roku znacznie zaniedbałem treningi rowerowe postanowiłem spróbować.
Na dzień wyprawy wybrałem 14 sierpnia, dzień wolny od pracy (jak dla mnie) . Wyjazd rowerowy miał być prezentem na urodziny dla siebie samego i sprawdzeniem swojej silnej woli. Jako że wiedziałem że od czasu do czasu będę zjeżdzał z dróg asfaltowych poprosiłem kolegę Janka o to aby pożyczył mi swój rower. Wiedziałem że jego sprzęt jest niezawodny i poradzi sobie w każdych warunkach. O godz 7.15 żona wywiozła mnie samochodem do Domanic , na skraj zarówno powiatu jak i województwa mazowieckiego.
O godz 8.30 ruszyłem przed siebie, zaopatrzony w 1 litr wody, koszulkę na zmianę , recznik i power banka aby od czasu do czasu podładować telefon i zegarek który bo biegu rzeźnika wiedziałem ze nie wytrzyma więcej niż 5-6 godzin.
Pierwszy przystanek i tak jakby etap wiódł do Seroczyna, wzdłuż południowej granicy powiatu. W Seroczynie byłem po niespełna godzinie jazdy. Chwila odpoczynku , sprawdzenie mapy i obranie kierunku. Już wcześniej wiedziałem że miejscami będę musiał wyjechać poza granice powiatu ze względu na bezdroża. W okolicach rzeki Kostrzyń dróg które się po prostu kończą jest dużo. Wybrałem drogę znaną, która przez kilka kilometrów prowadziła przez powiat miński . Kolejnym punktem do zdobycia była droga krajowa nr 2 i miejscowość Bojmie. Tu zaplanowałem dłuższy postój ze śniadaniem i ładowaniem baterii w zegarku który wskazywał 47 km. Kolejne kilometry to nieustanny warkot mijających mnie tirów i innych samochodów. Po 10 kilometrach,w miejscowości Polaki, zjechałem z drogi krajowej nr 2 na południe .Kolejnym punktem do zaliczenia był most na rzece Liwiec w miejscowości Wólka Proszewska. Męczyn i Skupie to tutaj zostawiłem bardzo dużo energii. Polne drogi dały mi się we znaki. Temperatura rosła z godziny na godzinę. Myślę że to tutaj właśnie na 68 kilometrze dopadł mnie pierwszy kryzys. Mimo wszystko po dojechali do asfaltu przeciełem trase węgrowską. Świniary, Kowiesy, Stany Małe i Duże cały czas na pograniczu powiatu . Patrykozy i Smuniew. Tu na chwilę wjechałem do powiatu Sokołowskiego. Teraz już kierunek Paprotnia. 100 km na zegarku. Drugie ładowanie baterii. I tych moich i tych w zegarku. Wysokokaloryczny posiłek na trawie pod sklepem i dalej w drogę. Tym razem na Korczew i Mogielnicę. Na tym odcinku spotkałem ojca z dwójką dzieci. Po krótkiej rozmowie dowiedziałem się że jadą do Białowieży . Trochę się zagapiłem, z tylu za moimi plecami pojawiła się chmura i nie wiem kiedy przejechałem drogę . Mimo wszystko do Mogielnicy dojechałem. Kolejna szutrówka. To już tereny nadrzeczne. Dojeżdżając do miejscowości Bużyska widziałem już piękne budowle po drugiej stronie rzeki Bug. To miasto Drohiczyn.
Kolejna chmura i kilka kropel deszczu przyniosły ochłodzenie. Nie znaczne ale odczuwalne. Wyjeżdżając na asfalt w miejscowości Góry stwierdziłem że jak na razie dosyć mam przełajówka i kolejną część trasy muszę jechać asfaltem. Drażniew, Hruszew, Łysów i Niemojki. Do trzech razy sztuka tak sobie mówiłem i wiedziałem że kolejna chmura burzowa mi już nie odpuści. Tak było . Przymusowy przystanek w miejscowości Zakrze. Deszcz luną z nieba a ja czekałem co będzie dalej na przystanku autobusowym. Po 20 minutach opady ustały do tego stopnia że można było jechać. Bar z kebabem który napotkałem po trasie był idealnym rozwiązaniem na to aby odpocząć, zjeść coś ,naładować baterie w zegarku i postanowić co dalej. Ze względu na duże opady deszczu postanowiłem że nie będę szukał bocznych dróg i kolejną część wyprawy pokonam główną drogą z Łosic przez Olszankę Do Krzeska. Dojeżdżają do Krzeska postanowiłem zjechać do dwóch chyba najbardziej wysunięty na wschód w tej części powiatu miejscowości, Wesółka i Grochówka.
Kolejny etap zaliczony robiło się już późne popołudnie a ja wiedziałem że już teraz nie mogę się poddać. Kolejny Kryzys dopadł mnie na trasie z Krzeska do Zbuczyna . W mordę wind nie dawał spokoju a kilometry prawie nie ubywały. Kiedy tuż przed zbuczynem zjechałem z trasy A2 cieszylem się że do celu zostało nie więcej niż 40 km. Łęcznowola, Januszówka, Radomyśl i Gostchorz. To był przedostatni etap wyprawy. W lesie przed Gostchorzą włączyłem światła w rowerze , dochodziła godz 20. Zjeżdzając z trasy Łukowskiej w miejscowości Tworki zobaczyłem znak , DOMANICE 10 . To już tylko pół godzinki. Zadzwoniłem do żony po raz kolejny informując gdzie jestem. Dochodziła 20.30 kiedy dojechałem do Domanic a na tarczy zegarka wyświtliły się 222 km. Zmęczony ale szczęśliwy zapakowane rower do bagażnika , całując żonę w rękę. Poczułem że chyba się troszkę o mnie martwiła. Urodzinowe marzenie spełnione. Jakie będzie kolejne to już chyba większość znajomych wie. Nie rozpowiadam za dużo bo nie chcę zapeszyć. Dziękuję bardzo za wyrozumiałość mojej żonie która pomogła mi w zorganizowaniu tego wyjazdu. Dziękuję Jasiowi za pożyczenie roweru który okazał się niezawodny. Dziękuję również wszystkim fejsbukowym znajomym, którzy tego dnia wirtualnie jechali ze mną, no i jak to mówią, do następnego razu 😄
Na dzień wyprawy wybrałem 14 sierpnia, dzień wolny od pracy (jak dla mnie) . Wyjazd rowerowy miał być prezentem na urodziny dla siebie samego i sprawdzeniem swojej silnej woli. Jako że wiedziałem że od czasu do czasu będę zjeżdzał z dróg asfaltowych poprosiłem kolegę Janka o to aby pożyczył mi swój rower. Wiedziałem że jego sprzęt jest niezawodny i poradzi sobie w każdych warunkach. O godz 7.15 żona wywiozła mnie samochodem do Domanic , na skraj zarówno powiatu jak i województwa mazowieckiego.
O godz 8.30 ruszyłem przed siebie, zaopatrzony w 1 litr wody, koszulkę na zmianę , recznik i power banka aby od czasu do czasu podładować telefon i zegarek który bo biegu rzeźnika wiedziałem ze nie wytrzyma więcej niż 5-6 godzin.
Pierwszy przystanek i tak jakby etap wiódł do Seroczyna, wzdłuż południowej granicy powiatu. W Seroczynie byłem po niespełna godzinie jazdy. Chwila odpoczynku , sprawdzenie mapy i obranie kierunku. Już wcześniej wiedziałem że miejscami będę musiał wyjechać poza granice powiatu ze względu na bezdroża. W okolicach rzeki Kostrzyń dróg które się po prostu kończą jest dużo. Wybrałem drogę znaną, która przez kilka kilometrów prowadziła przez powiat miński . Kolejnym punktem do zdobycia była droga krajowa nr 2 i miejscowość Bojmie. Tu zaplanowałem dłuższy postój ze śniadaniem i ładowaniem baterii w zegarku który wskazywał 47 km. Kolejne kilometry to nieustanny warkot mijających mnie tirów i innych samochodów. Po 10 kilometrach,w miejscowości Polaki, zjechałem z drogi krajowej nr 2 na południe .Kolejnym punktem do zaliczenia był most na rzece Liwiec w miejscowości Wólka Proszewska. Męczyn i Skupie to tutaj zostawiłem bardzo dużo energii. Polne drogi dały mi się we znaki. Temperatura rosła z godziny na godzinę. Myślę że to tutaj właśnie na 68 kilometrze dopadł mnie pierwszy kryzys. Mimo wszystko po dojechali do asfaltu przeciełem trase węgrowską. Świniary, Kowiesy, Stany Małe i Duże cały czas na pograniczu powiatu . Patrykozy i Smuniew. Tu na chwilę wjechałem do powiatu Sokołowskiego. Teraz już kierunek Paprotnia. 100 km na zegarku. Drugie ładowanie baterii. I tych moich i tych w zegarku. Wysokokaloryczny posiłek na trawie pod sklepem i dalej w drogę. Tym razem na Korczew i Mogielnicę. Na tym odcinku spotkałem ojca z dwójką dzieci. Po krótkiej rozmowie dowiedziałem się że jadą do Białowieży . Trochę się zagapiłem, z tylu za moimi plecami pojawiła się chmura i nie wiem kiedy przejechałem drogę . Mimo wszystko do Mogielnicy dojechałem. Kolejna szutrówka. To już tereny nadrzeczne. Dojeżdżając do miejscowości Bużyska widziałem już piękne budowle po drugiej stronie rzeki Bug. To miasto Drohiczyn.
Kolejna chmura i kilka kropel deszczu przyniosły ochłodzenie. Nie znaczne ale odczuwalne. Wyjeżdżając na asfalt w miejscowości Góry stwierdziłem że jak na razie dosyć mam przełajówka i kolejną część trasy muszę jechać asfaltem. Drażniew, Hruszew, Łysów i Niemojki. Do trzech razy sztuka tak sobie mówiłem i wiedziałem że kolejna chmura burzowa mi już nie odpuści. Tak było . Przymusowy przystanek w miejscowości Zakrze. Deszcz luną z nieba a ja czekałem co będzie dalej na przystanku autobusowym. Po 20 minutach opady ustały do tego stopnia że można było jechać. Bar z kebabem który napotkałem po trasie był idealnym rozwiązaniem na to aby odpocząć, zjeść coś ,naładować baterie w zegarku i postanowić co dalej. Ze względu na duże opady deszczu postanowiłem że nie będę szukał bocznych dróg i kolejną część wyprawy pokonam główną drogą z Łosic przez Olszankę Do Krzeska. Dojeżdżają do Krzeska postanowiłem zjechać do dwóch chyba najbardziej wysunięty na wschód w tej części powiatu miejscowości, Wesółka i Grochówka.
Kolejny etap zaliczony robiło się już późne popołudnie a ja wiedziałem że już teraz nie mogę się poddać. Kolejny Kryzys dopadł mnie na trasie z Krzeska do Zbuczyna . W mordę wind nie dawał spokoju a kilometry prawie nie ubywały. Kiedy tuż przed zbuczynem zjechałem z trasy A2 cieszylem się że do celu zostało nie więcej niż 40 km. Łęcznowola, Januszówka, Radomyśl i Gostchorz. To był przedostatni etap wyprawy. W lesie przed Gostchorzą włączyłem światła w rowerze , dochodziła godz 20. Zjeżdzając z trasy Łukowskiej w miejscowości Tworki zobaczyłem znak , DOMANICE 10 . To już tylko pół godzinki. Zadzwoniłem do żony po raz kolejny informując gdzie jestem. Dochodziła 20.30 kiedy dojechałem do Domanic a na tarczy zegarka wyświtliły się 222 km. Zmęczony ale szczęśliwy zapakowane rower do bagażnika , całując żonę w rękę. Poczułem że chyba się troszkę o mnie martwiła. Urodzinowe marzenie spełnione. Jakie będzie kolejne to już chyba większość znajomych wie. Nie rozpowiadam za dużo bo nie chcę zapeszyć. Dziękuję bardzo za wyrozumiałość mojej żonie która pomogła mi w zorganizowaniu tego wyjazdu. Dziękuję Jasiowi za pożyczenie roweru który okazał się niezawodny. Dziękuję również wszystkim fejsbukowym znajomym, którzy tego dnia wirtualnie jechali ze mną, no i jak to mówią, do następnego razu 😄
wtorek, 7 sierpnia 2018
Piekielna piętnastka
Piekielna piętnastka tak nazywają bieg w Kodniu zarówno organizatorzy jak i biegacze którzy przybywają do Kodnia rok rocznie, w pierwszą sobotę sierpnia.
Osobiście w Kodniu byłem 2 razy w 2013 i w 2014 roku. Ciężko mówić o życiówkach robionych w lipcu lub sierpniu bo zazwyczaj warunki pogodowe w tym okresie nie są sprzyjające bieganiu ale to właśnie Kodeńska piętnastka czyli Bieg Sapiechów, posiada atest PZLA i to właśnie tutaj można powalczyć o życiówkę na dystansie 15 km.
Na ten bieg udałem się z dwoma kolegami którzy również postanowili tego dnia zmierzyć się z upałem i z dystansem 15 km oraz z mamą która Kodeń odwiedziła turystycznie.
Start biegu przewidziano na godz 13. Osobiście tego dnia nie pojechałem się ścigać, pojechałem po prostu na bieg. Temperatura sięgała 30 stopni a drobne chmurki które dawały trochę cienia szybko przeganiał wiatr. Od samego początku prowadzenie obieło trzech Ukraińców. Po dwóch rundach po Kodniu , wybiegliśmy na drogę do Kopydłowa gdzie miał być nawrót. Wybiegałem z Kodnia wśród 4 biegaczy którzy trzymali równe tempo w okolicach 3'40'' Na 4 kilometrze było nas już trzech a policjant na motorze który prowadził bieg z minuty na minutę ginął nam z oczu. Wraz z nim ginęła prowadząca trójka. Kolejne kilometry to walka z upałem i patrzenie w niebo, które dawało coraz więcej nadziei na deszcz. Na nawrotce zerwał się wiaterek a że pierwszą część trasy biegliśmy pod, to teraz zrobiło się całkiem przyjemnie. Na trasie zrobiło się tłoczno bo w jedną stronę biegli biegacze do nawrotki a w drugą my. Mnóstwo prywatnych osób które stojąc nawet w lesie ratowali nas przed odwodnieniem podajac kubki z wodą. Na 11 kilometrze na drogę spadły pierwsze krople deszczu. Och jak zrobiło się fajnie. Kilka zdań zmienionych z towarzyszami biegu i za chwilę lunęło. Zauważyłem że moje buty straciły przyczepność. To prawda nigdy nie testowałem ich w takich warunkach. W przeciągu kilku minut byłem przemoczony do tego stopnia że czułem się jak bym wyszedł ze stawu . Do mety pozostało 2 kilometry, obejrzałem się do tyłu. Już wtedy wiedziałem że wśród czterdziestolatków nie mam sobie równego na tym biegu . Każdy zakręt wymagał odemnie silnego skupienia bo buty jeździły jak na lodzie. Towarzystwo uciekło o dobre sto metrów mimo to starałem się nie zwalniać. Na metę wbiegałem jako 6 uczestnik pokonując z uśmiechem olbrzymią kałużę która powstała w wyniku ulewy.
Bieg w Kodniu to nie tylko kilometry. Bieg w Kodniu to pyszny obiadek oraz dla tych którzy oczywiście chcą coś do duchowego przeżycia. Msza święta specjalnie dla biegaczy oraz wspólna modlitwa przed biegiem to coś czego nie spotkacie na innych biegach. Osobiście polecam Kodeńską, piekielną piętnastkę i przyznam się że sam poważnie będę myślał o starcie w przyszłorocznym jubileuszowym XX biegu Sapiechów w Kodniu.
XIX Bieg Sapiechów
Kodeń 4 sierpnia 2018 - 15 km
Skóra Tomek
czas 56:59
miejsce open 6
m 40 - 1
Osobiście w Kodniu byłem 2 razy w 2013 i w 2014 roku. Ciężko mówić o życiówkach robionych w lipcu lub sierpniu bo zazwyczaj warunki pogodowe w tym okresie nie są sprzyjające bieganiu ale to właśnie Kodeńska piętnastka czyli Bieg Sapiechów, posiada atest PZLA i to właśnie tutaj można powalczyć o życiówkę na dystansie 15 km.
Na ten bieg udałem się z dwoma kolegami którzy również postanowili tego dnia zmierzyć się z upałem i z dystansem 15 km oraz z mamą która Kodeń odwiedziła turystycznie.
Start biegu przewidziano na godz 13. Osobiście tego dnia nie pojechałem się ścigać, pojechałem po prostu na bieg. Temperatura sięgała 30 stopni a drobne chmurki które dawały trochę cienia szybko przeganiał wiatr. Od samego początku prowadzenie obieło trzech Ukraińców. Po dwóch rundach po Kodniu , wybiegliśmy na drogę do Kopydłowa gdzie miał być nawrót. Wybiegałem z Kodnia wśród 4 biegaczy którzy trzymali równe tempo w okolicach 3'40'' Na 4 kilometrze było nas już trzech a policjant na motorze który prowadził bieg z minuty na minutę ginął nam z oczu. Wraz z nim ginęła prowadząca trójka. Kolejne kilometry to walka z upałem i patrzenie w niebo, które dawało coraz więcej nadziei na deszcz. Na nawrotce zerwał się wiaterek a że pierwszą część trasy biegliśmy pod, to teraz zrobiło się całkiem przyjemnie. Na trasie zrobiło się tłoczno bo w jedną stronę biegli biegacze do nawrotki a w drugą my. Mnóstwo prywatnych osób które stojąc nawet w lesie ratowali nas przed odwodnieniem podajac kubki z wodą. Na 11 kilometrze na drogę spadły pierwsze krople deszczu. Och jak zrobiło się fajnie. Kilka zdań zmienionych z towarzyszami biegu i za chwilę lunęło. Zauważyłem że moje buty straciły przyczepność. To prawda nigdy nie testowałem ich w takich warunkach. W przeciągu kilku minut byłem przemoczony do tego stopnia że czułem się jak bym wyszedł ze stawu . Do mety pozostało 2 kilometry, obejrzałem się do tyłu. Już wtedy wiedziałem że wśród czterdziestolatków nie mam sobie równego na tym biegu . Każdy zakręt wymagał odemnie silnego skupienia bo buty jeździły jak na lodzie. Towarzystwo uciekło o dobre sto metrów mimo to starałem się nie zwalniać. Na metę wbiegałem jako 6 uczestnik pokonując z uśmiechem olbrzymią kałużę która powstała w wyniku ulewy.
Bieg w Kodniu to nie tylko kilometry. Bieg w Kodniu to pyszny obiadek oraz dla tych którzy oczywiście chcą coś do duchowego przeżycia. Msza święta specjalnie dla biegaczy oraz wspólna modlitwa przed biegiem to coś czego nie spotkacie na innych biegach. Osobiście polecam Kodeńską, piekielną piętnastkę i przyznam się że sam poważnie będę myślał o starcie w przyszłorocznym jubileuszowym XX biegu Sapiechów w Kodniu.
XIX Bieg Sapiechów
Kodeń 4 sierpnia 2018 - 15 km
Skóra Tomek
czas 56:59
miejsce open 6
m 40 - 1
czwartek, 2 sierpnia 2018
Lipiec 2018
Kiepski ten lipiec muszę przyznać, i mimo że treningi się robi i cały czas coś tam się biega to jakoś tak mało radości z tego jest. Cały czas w głowie rowerowa setka z tamtego roku i wspomnienia. W te wakacje kręcę mniej, dużo mniej trochę ze względu na problemy z pachwina, a trochę z braku czasu .
A miesiąc zaczął się z przytupem bo od 1 miejsca w biegu na 5000 metrów na rozpoczęcie siedleckiej ligi biegowej.
Drugi etap odbył się 15 lipca , tego dnia postanowiłem pobiec 3000 metrów. Mimo świetnego czasu 10'15'' zajęłem dopiero 4 miejsce a pierwsza trójka pobiegła w granicach 9 minut😲 . Tego dnia odbył się jeszcze jeden bieg w którym postanowiłem wziąść udział . Bieg z okazji 600 lecia istnienia wsi Wiśniew. Trzy kółka po 1200 metrów w sumie 3600 . Tu już Cieszyłem się z podium. 3 miejsce open .
Kolejny weekend lipca to już urlopowy pobyt nad jeziorem Białym w Okunince.
https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/07/urlop.html?m=1
Zawsze chciałem trafić tu na bieg. W tym roku się udało i to dzięki małżonce , bo to ona wybrała termin wakacji i miejsce pobytu 😉. Bieg śladami krokodyla to 2 miejsce open i świetna wakacyjna nagroda -leżaczek 😊.
Lipiec kończę z 320 przebiegniętymi kilometrami i z 90 na rowerku ( mało ) . Rajd rowerowy ze znajomymi, kajaczki na urlopie i szósty zwycięski start w Skórzeckim Parkrunie to rzeczy które uprzyjemniły dodatkowo ten miesiąc .
Kończę go też w ogromnej niewiedzy , co dalej z bólem pachwiny . Wizyty u lekarzy nie nastrajają optymistycznie a plany cały czas wymagają treningu. Na pewno sprawdzę obecną formę za dwa dni na biegu Sapiechów w Kodniu, chociaż tak szczerze to nie wiem czy przy temperaturze w okolicach 30 stopni Celsjusza można coś nabiegać. Mimo wszystko trzymajcie kciuki 😉
A miesiąc zaczął się z przytupem bo od 1 miejsca w biegu na 5000 metrów na rozpoczęcie siedleckiej ligi biegowej.
Drugi etap odbył się 15 lipca , tego dnia postanowiłem pobiec 3000 metrów. Mimo świetnego czasu 10'15'' zajęłem dopiero 4 miejsce a pierwsza trójka pobiegła w granicach 9 minut😲 . Tego dnia odbył się jeszcze jeden bieg w którym postanowiłem wziąść udział . Bieg z okazji 600 lecia istnienia wsi Wiśniew. Trzy kółka po 1200 metrów w sumie 3600 . Tu już Cieszyłem się z podium. 3 miejsce open .
Kolejny weekend lipca to już urlopowy pobyt nad jeziorem Białym w Okunince.
https://wposzukiwaniumotywacji2016tomekskora.blogspot.com/2018/07/urlop.html?m=1
Zawsze chciałem trafić tu na bieg. W tym roku się udało i to dzięki małżonce , bo to ona wybrała termin wakacji i miejsce pobytu 😉. Bieg śladami krokodyla to 2 miejsce open i świetna wakacyjna nagroda -leżaczek 😊.
Lipiec kończę z 320 przebiegniętymi kilometrami i z 90 na rowerku ( mało ) . Rajd rowerowy ze znajomymi, kajaczki na urlopie i szósty zwycięski start w Skórzeckim Parkrunie to rzeczy które uprzyjemniły dodatkowo ten miesiąc .
Kończę go też w ogromnej niewiedzy , co dalej z bólem pachwiny . Wizyty u lekarzy nie nastrajają optymistycznie a plany cały czas wymagają treningu. Na pewno sprawdzę obecną formę za dwa dni na biegu Sapiechów w Kodniu, chociaż tak szczerze to nie wiem czy przy temperaturze w okolicach 30 stopni Celsjusza można coś nabiegać. Mimo wszystko trzymajcie kciuki 😉
Subskrybuj:
Posty (Atom)