poniedziałek, 23 czerwca 2025

Rzeźniczek 2025

 Pomysł na przebiegnięcie tegorocznego rzeźniczka pojawił się w grudniu ubiegłego roku, kiedy to św. Mikołaj szukał pomysłu na prezent a córka oznajmiła mi, że ona zapisała się i chce przebiec właśnie ten bieg. Do tych dwóch rzeczy doszła jeszcze trzecia - możliwość zaliczenia Tarnicę do Korony Gór Polski za jednym wyjazdem. Machnęłem ręką i powiedziałem - No dobra Mikołaju, niech będzie. Poproszę pakiet na Rzeźniczka.  Po drodze niby coś tam miałem zacząć trenować, ale średnio to wychodziło. Z pomocą przyszło parę fajnych startów, czyli np. Mińska piątka i Piętnastka no i drugie kółko Dębskiej Siódemki zrobione po starcie. W sumie nic takiego.  Myślę też  że w przygotowaniu pomogło troszkę  prawie 1000 kilometrów zrobione na rowerze w maju.

Już pod koniec stycznia zebraliśmy docelową ekipę na wspólny wyjazd. Ekipę której celem była Tarnica i przy okazji udział w jednym z biegów czerwcowego festiwalu biegu Rzeźnika. 

Jak zaplanowaliśmy tak przystąpiliśmy do realizacji planu.   Zdobycie Tarnicy, nie zrobiło na nas większego wrażenia. Poszło naprawdę miło i bez problemów. A odpoczynkowy dzień przed biegiem postanowiliśmy spędzić nad Soliną. Spacer po tamie i Sine wiry na powrocie do Cisnej może i nie były najlepszym pomysłem na przedstartowy dzień, ale skoro jesteśmy to się przejdziemy 😉

Nie bardzo martwiłem się sobą. Założyłem sobie że miejsce w pierwszej dwudziestce nie będzie obciachem, martwiłem się o córkę. Wiedziałem, że nie przygotowała się tak  jak potrzeba. Próby pogadania o zmianie dystansu kończyły się fiaskiem, ba, co tam, nawet do nich nie dochodziło, bo moja żona twierdziła, że nie trzeba poruszać tego tematu. 

Sam start to mega przygoda oczywiście. Przejazd kolejką, przejście na linnie startu no i wystrzał dubeltówki. Na pierwszym odcinku udało mi się policzyć, że biegnę tuż za pierwszą dziesiątką i tego postanowiłem się trzymać. Chyba brak rozgrzewki spowodował że biegło mi się źle. Stopy piekły, łydki ciągnęły tu i ówdzie pojawiały się kolejne bóle. Po około 4 kilometrach trasa wykręciła już na górskie ścieżki. Od czasu do czasu obejrzałem się do tyłu. Było luźno a przedemną w zasięgu wzroku 3 lub 4 zawodników. Po pierwszych sporych podbiegach przyszedł czas na wypłaszczenie . Pozycja utrzymana a samopoczucie co raz lepsze. Galaretki po mału się kończyły, no ale w zapasie dwa żele no i czekałem  na czekoladę na punkcie kontrolnym. Gdzieś jeszcze przed punktem minęłem chyba dwóch chłopaków, ale nadzieje na pierwszą 10 topniały, bo zawodnicy biegnący  przedemną, coraz częściej znikali mi z oczu. Nie mogłem sobie pozwolić na gościnę na punkcie. Szybki łyk wody, kawałek arbuza i dalej do góry. Dawaj Tomek !!! Usłyszałem tylko z tyłu. Myślę że była to cześć ekipy z Mińska Mazowieckiego, która również wędrowała na trasie, dopingując zawodników. Trasa po punkcie kontrolnym mocno pięła się w górę. Po kilkunastu minutach stwierdziłem że czas na żel. Tętno skoczyło ze 160 na 180 a do mnie dotarło, że chyba trochę przy fantazjowałem kupując sobie żel z cofeiną, bo nigdy takich nie jadłem. Na całe szczęście trasa złagodniała a ja wpadłem na świetny pomysł zatłumienia działań kofeiny kolejną dawką cukru z galaretek. Delikatny zbieg i troszkę spokojnego biegania ustabilizowały tętno na 160. Kilometry ubywały i nikt mnie nie mijał. Gdzieś na Jaśle chyba ktoś krzyknął że jestem 9. No skoro wreszcie ktoś chce pogadać to nie był bym sobą jak nie nawiązał bym kontaktu. No i zacząłem się spierać, że raczej nie, bo policzyłem i jestem gdzieś w okolicach 11 - 12 miejsca. Od 22 kilometra było już chyba z górki. Przeskakując przez powalony konar drewna poczułem delikatny skurcz w łydce, jednak nie był tak mocny, abym musiał się zatrzymywać. Spokojnie Tomasz.. nie szarżuj, masz prawie 50 lat, skakanie jak sarenka nie jest już dla ciebie - tłumaczyłem sobie bóle przedskurczowe, które po malutku dziubały łydki. Kolejni ludzie spotkani na trasie mocno dopingowali a byli też tacy którzy informowali że już całkiem blisko do mety. Ostatni zbieg, mostek i droga do mety .  Jeszcze obejrzałem się do tyłu... pusto a więc spokojnie. Żona i znajomi chyba nie do końca wierzyli że mogę tak szybko pojawić się na mecie, bo jak później przyznali, ledwo zdążyli 😉 Konferansjer pięknie przywitał mnie na mecie inforując, że właśnie na mecie pojawił się Tomek Skóra z czasem 2.43.52 zajmując 9 miejsce open I 1 lub drugie w kategorii m40. Jak się później okazało jako drugi na metę wbiegł również czterdziestolatek a że kategorie się nie dublują wylądowałem na najwyższym stopniu podium tego biegu w kategorii m40.


To był naprawdę piękny bieg. Dopełnieniem szczęścia były świetne wyniki klubowych koleżanek i kolegów a przede wszystkim to że córka pojawiła się na mecie cała i zdrowa pokonując barierę 6 godzin. Dobrze jest czasami nie ingerować w czyjeś  decyzje. Prawdopodobnie będzie to dla niej jedna z większych przygód życia a mi jej przykład pokazuje, że jak się bardzo czegoś chce to można to zrobić. Brawo Paulina. 


niedziela, 1 czerwca 2025

Maj 2025

 Maj rozpoczęłem udziałem w Latowickim biegu po Flagę,  który był dla mnie kolejnym etapem do zaliczenia cyklu Powiatowa 13. Tego dnia bardzo mocna stawka zawodników z czołówki biegu pokazała moc a moje 7 miejsce open przy średnim tempie 3.42 na ponad pięcio kilometrowej i bardzo trudnej trasie pokazuje tylko i wyłącznie jak mocno trzeba było pobiec aby zająć miejsce w pierwszej siódemce 😉


Kolejny start miałem już 3 maja w Seroczynie.  Na dużo krótszym dystansie i przy mniejszej konkurencji ( co nie znaczy że jej nie było, bo na prowadzenie wyszedłem dopiero po kilometrze) udało się wywalczyć 1 miejsce open.



A jako że majówkę spędzałem w domu, 4 maja również wyskoczyłem na bieg. Tym razem do Mińska Mazowieckiego.  Bieg charytatywny w Parku Drenałowiczow miał być tylko spontanicznym wypadem biegowo rowerowym, bo powrót z Mińska zaplanowałem rowerem, jednak  niespodziewanie i tutaj udało się wybiegać miejsce na podium.


10 maja po raz drugi poprowadziłem jako konferansjer  łosicką Dychę z Kopyta a w niedzielę 11 maja zaliczyłem kolejny, 4 start w maju. Tym razem w roli pacemakera poprowadziłem zawodników na czas 45 minut podczas 4 edycji Akademickiej Dychy. 

Kolejny weekend spędziliśmy na górskim szlaku zdobywając kolejne szczyty do wyzwania Korony Gór Polski.  Mimo iż plany bardzo pokrzyżowała nam pogoda, udało się zaliczyć aż 4 szczyty w poszczególnych pasmach górskich. 




Czwarty weekend maja rozpoczęłem piątkowym startem w miejscowości Marianka obok Mińska Mazowieckiego.  Odbył się tam Błękitny Bieg, który  był 7 etapem wspomnianej wcześniej Powiatowej 13. Tym razem również udało się wskoczyć na 3 miejsce na podium. 


W sobotę 24 maja z Grupą znajomych wystartwalismy w drugiej edycji szosowego wyścigu rowerowego wokół gminy Zbuczyn- Jadziem Miśki. 


Niedziela to Kolejny start w Mińsku Mazowieckim.  Miała być Mazowiecka Piątka jako pacemaker na 20 minut, jednak wszystko ułożyło się tak że udało się pobiec jeszcze piętnastkę w bardzo przyzwoitym czasie.



Miesiąc kończę z przebiegnietymi 250 kilometrami i prawie tysiącem na rowerze 😉

Tak... prawie tysiącem 😉