Kilka dni przed wyjazdem w Bieszczady dowiedziałem się że można będzie jeszcze na miejscu , zapisać się na niedzielny, najkrótszy bieg całego festiwalu Rzeźnickiego , Dychę na Jeleni skok. Pomyślałem, gdyby było w miarę, można by go było zrobić tak na rozbieganie. W biurze zawodów zapytałem o cenę pakietu. 60 zł normalnie a dla biegnących w którymś z innych biegów, 30 . Trzy dyszki to nie dużo pomyślałem i już za chwilę byłem posiadaczem drugiego worka z numerem startowym. Dzień po Rzeźniku nawet chodzenie sprawiało mi trudność mimo to postanowiłem po południu troszeczkę potruchtać. Nie było źle. Start niedzielnego biegu był ustalony na godz 9 . Krótka rozgrzewka i o 8.45 stałem już na starcie.
Różne myśli w głowie, pierwsza trzydziestka była by fajna , na pewno poczuję piątkowe 80 kilometrów. Start spokojny, bardzo spokojny. Moją uwagę zwrócił chłopak w koszulce vege runers. O .... pociśnie , pomyślałem. Szybko wysunął się na prowadzenie. Pierwsze kilometry po asfalcie, z Cisnej w stronę Majdanu. Aby się nie zgrzać, aby nogi puściły. Mimo że było rano , temperatura dawała się już odczuć. Co chwilę łyczek wody z pożyczonego bukłaka i spokojnie pod górę . Vege runers też się uspokoił , jsk się dowiedziałem był wolontariuszem i przez 3 dni pomagał przy znaczeniach tras. Co chwila miałem kolejnych biegaczy . Każdy tłumaczył się że biegł rzeźnika. Kiedy odpowiadałem że ja też patrzyli ze ździwieniem.
Na podbiegu na punkt widokowy na jeleni skok kilku biegaczy nie zauważyło strzałki w lewo. Zawrajcie! krzyknąłem, źle biegniecie. W ten sposób byłem o kilka miejsc bliżej . Z kolejnym spotkanym na trasie zawodnikiem dobiegliśmy już fo końca biegu . Był to Grzesiek z Ryk. Na zbiegach mi uciekał , na podbiegach go doganiałem , i tak na zmianę. Ostatni kilometr przypominał jesienny Ultramaraton Bieszczadzki. Błoto po kolana i knieje. Grzegorz był z tyłu.
Finisz był mega mocny i tak naprawdę nie czułem zmęczenia. Na metę wbiegałem jako 4 zawodnik z 250 które wystartowały. To była radocha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz