poniedziałek, 4 czerwca 2018

Bieg Rzeźnika

Czasami  mamy marzenia  które  spełnią  się  dosyć  szybko. Czasami  jednak  jest  tak że musimy  długo czekać  na  ich realizację.  Bieg Rzeźnika  był  moim  marzeniem  od zawsze. Kiedyś  w telewizji  obejrzałem  film o tym właśnie  biegu. Start o 3  nad ranem, wschód słońca  w górach  , śniadanie gdzieś  na przepaku i po 11 -12 godzinach biegu upragniona  meta.  Czekałem  cierpliwie wiedząc  że póki  co nie jestem  gotów  na dystans 80 kilometrów.  Barierą  było  też  znalezienie  partnera  bo akurat pokonanie trasy w dwuosobowej  drużynie jest też  wymogiem  ukończenia tego biegu.  Gdzieś  w połowie  września   zapytałem  kolegę  Krzyśka  czy chciałby  pobiec  ze mną  w przyszłorocznej  edycji Biegu  Rzeźnika.  Nie dał  się  długo  prosić  .  Za kilka dni  wypełniliśmy  zgłoszenie i czekaliśmy  na losowanie  które  jest nieodzownym  elementem  tego biegu ze względu  na  ilość  chętnych  i ograniczenia  związane  z limitem  startujących  osób.  15 października  zostaliśmy  wylosowani jako  jedna z 650 drużyn mających  możliwość startu w XV Biegu Rzeźnika. Nie pozostało  nic innego jak wpłacić  wpisowe  i trenować. Przygotowania szły  spokojnie i bez przeszkód. W między czasie  udało  się zrobić  fajne życiówki  na dystansie 10 km i półmaratonu.  Krzysiek postanowił  w ramach  przygotowań  pobiec  maraton w Rzymie. Kilkanaście  razy zgraliśmy  treningi  i pobiegliśmy  razem. Nie było  nic nadzwyczajnego  w tym że biegamy  o 4 rano. Trzeba było  i tyle. Razem  z nami na  mniejszy  bieg Rzeźniczka  zapisali  się  nasi biegowi  koledzy ze Skórzec biega  Edyta i Paweł  oraz kilka  znajomych  z Yulo Run Team.  Do Cisnej udaliśmy  się  w środę . 8 godzin jazdy  samochodem,  zakwaterowanie  i odbiór  pakietów. Przy okazji  odbioru  numerów  zauważyłem  że można jeszcze  było  zapisać  się  na najkrótszy  bieg festiwalu,   ,,Dycha  na Jeleni skok ''  ,a jako że  wpisowe  nie było  zbyt wygórowane  postanowiłem  że  zrobię  sobie rozbieganie  po Rzeźniku.
Wyjazd autobusów  z Cisnej  ustalono na 1:45 tak że  o spaniu  tego dnia nie było  mowy. Jakaś  tam drzemka  i pyszne  spaghetti na kolację.  W autobusie  jeszcze próba zmrużenia  oka.  O 2:45 byliśmy  na starcie  w Komańczy.  Szybkie  siku  i parę  fotek  ze znajomymi  z Mińska.
Punkt trzecia strzał  z dubeltówki  i start. Pierwsze kilometrzy dosyc tłoczne . Czołówki  dawały  sporo światła  tak że  biegło  się  naprawdę dobrze.  O wschodzie  słońca  byliśmy  już  gdzieś  na 15 kilometrze .Pierwszy mocniejszy  podbieg i zbieg .Punkt kontrolny  na 17 kilometrze i dalej w górę do 25 kilometra . NA 32 kilometrze,w Cisnej , usytuowany  był  pierwszy przepak. Zmieniliśmy  buty na trailowe .Miska ryżu  z jabłkami  i dalej  w trasę. Edyta  z  Pawłem  powiedzieli  ze jesteśmy  w okolicach  pierwszej dwudziestki. To było  dziwne  bo naprawdę  nie spieszylismy się a podstawowym  nr 1 był  spokojny  początek. Zaraz po minięciu pierwszego przepaku  Krzysiek  zaczął  narzekać  na jakiś  dziwny ból w nodze. Jednak  biegł  i nie dawał  po sobie  poznać że coś  jest nie tak.   Punkt  żywieniowy  na 49 kilometrze  . Pomarańcze  , rodzynki i jeszcze  raz  pomarańcze.  Uzupełniliśmy  wodę  i cole. Obsługa  powiadomiła  nas  ze kolejny punk  za 18 kilometrów czyli w okolicach 67 kilometra. Ruszyliśmy  dalej 300 metrów  drogą  i kolejne  podejście. Krzysiek  krzyknął  z bólu. Widać  że to nie były  już  żarty. Spróbowałem  rozmasować mięsni .Dwa znalezione patyki  pomogły  przy wejściu bo nie było  mowy o bieganiu.
Krzysiek  coraz bardziej  odczuwał  ból. Widziałem  jak cierpi  , mimo to walczył  Gdzieś  na 3 km przed kolejnym punktem  skończyła mu się  woda w buklaku. Miałem w plecaku  jeszcze mały  zapas ,  wiec  mu oddałem  bo mi wystrczala  cola. Było bardzo gorąco  dochodziło  południe. Szedłem z nim cierpliwie , od czasu  do czasu pytając  jak się  czuje.  Nie liczne pary nas mijały  .Widać  było że  nie tylko nam jest ciężko.  68 kilometr  Krzysiek  powiedział  że to koniec.  Wspierany  przez kibiców  mimo wszystko  wyruszył  po uzupełnieniu  płynów  i chwili  odpoczynku. Doszliśmy  do strumienia. Nie dam rady  powiedział. Zapytałem  czy będzie  miał  coś  przeciwko  jeżeli  ja pobiegnę  dalej. Powiedział  ze nie. Poprosiłem  sanitariuszy  aby zaopiekowali się  kolegą.  Czułem się  naprawdę dobrze.  Jednak to co czekało  mnie na ostatnich 12 kilometrach  przekroczyło wszelkie  moje wyobrażenia  . Zegarek  który  już na 50 kilometrze wysiadł  udało  się  troszkę  podladowac.  Miałem chociaż  pogląd  na dystans  który  ubywał  bardzo wono. Do tego te wyrzuty  sumienia i ten głos  który mówił  ,,Dlaczego go zostawileś '' . Zadzwoniłem  do kolegi Tomka który czekał  na nas na mecie.  Co ja mam robić ? -zapytałem. Biegnij ,  odparł,  czekamy na Ciebie. Chwila przerwy  i głos powrócił.  Telefon  do żony  Krzyśka.  Dorotka,  ja Cię  bardzo przepraszam  ale musiałem.  Tomku  nic się  nie stało,  biegnij. Lazłem  pod ostatnią  górę,  17 minut kilometr. Bez motywacji  bez  wiary  w siebie, klnąc  wszystko do okoła  i modląc  się  o metę.   Coraz więcej kibiców  na trasie wspierało  słowami,  jeszcze kawałek  jeszcze chwileczkę.
Na metę  wbiegałem  ze spuszczoną  głową.  Bez radości  , bez uśmiechu.  Za chwilę  na mecie pojawił  się  również  mój  partner którego przywiozła  z ostatniego  punktu  kontrolnego  pani fotograf.
Po biegu  obiecałem  że na Rzeźnika  wrócę  tylko  pod jednym  warunkiem,  jeżeli  Krzysiek zechce  rozprawić  się  z  tym dystansem

6 komentarzy:

  1. Tomku, obaj jesteście wielcy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie starty są nieraz cenniejsze niż jakby wszystko poszło według zakładanego scenariusza. Jestem pewna, że za rok rozgromicie konkurencję!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tomuś WIELKI Szacun dla Was obu!!!!! To zaszczyt znać kogoś takiego jak Ty.....a jeszcze mieć w rodzinie.... Gratulacje Panowie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miłe słowa Agatko 😉 Dziękuję 😊

    OdpowiedzUsuń